Wyszedł z
wigwamu. Powietrze przesycone było zapachem żywicy i kory drzew. Przeczesał
dłonią włosy i przeciągnął się. Westchnął i ruszył przez osadę Indian, w
poszukiwaniu różowowłosej. Musiał z nią porozmawiać. Rozglądał się bacznie na
wszystkie strony, ale nigdzie nie mógł dostrzec charakterystycznego koloru
czupryny. Szedł, przyglądając się zajęciom osadników. Kobiety mieszały jakieś
wywary w drewnianych, wyżłobionych kamieniami miseczkach, młode dziewczęta
rozgniatały różnego koloru kwiaty, dzieci nosiły chrust z pobliskiego lasu.
Mężczyźni obdzierali upolowaną zwierzynę ze skór i wyprawiali mięso, a młodzi
chłopcy nosili większe partie drewna na ognisko. Innymi słowy: wioska tętniła
życiem. Pierwszy raz znajdował się pośród czerwonoskórych. Można by powiedzieć,
że biali i czerwoni nie przepadali za sobą. Duchy lasu prowadziły inny, odrębny
tryb życia, który zapewniał im samowystarczalność, zaś białe twarze prowadziły
handel, a ich życie opierało się na stosunkach między społecznych. Dwie skrajne
cywilizacje. Przyglądał im się teraz bacznie. Do tej pory żył w
przeświadczeniu, że Ci ludzie to naród barbarzyński, który napada na ludzi
wędrujących po lesie i zabija bez żadnych skrupułów. Ale teraz zmienił zdanie.
Nawet ich nie poznał, a ocenił. Sakura właśnie tutaj się wychowała. Jako córka
Wielkiego Szamana. Szanowanego uzdrowiciela.
Przypomniawszy
sobie cel swojej wyprawy po osadzie, wyrwał się z zamyślenia i ruszył na
poszukiwanie celu. Chodził tak pomiędzy namiotami z jeleniej skóry, aż nagle
ktoś wciągnął go do jednego z wigwamów. Zdezorientowany rozejrzał się i
napotkał spojrzenie białych tęczówek.
- Hinata? –
zapytał, ale uciszyła go gestem ręki.
- Zapewne szukasz
Sakury. – chciał odpowiedzieć, ale uciszyła go zniecierpliwiona.
- Nie znajdziesz
jej aż do wieczora. Zapewne nikt Ci nie powiedział, ale dzisiaj obchodzimy
święto Pełni Księżyca. Sakura, jako jedyna szamanka-uzdrowicielka, zajmująca
jedną z ważniejszych pozycji w naszej osadzie, jest przygotowywana do obrzędów.
Jest już w takim wieku, że zobowiązuje ją, tak zwany, Rytuał Przejścia. –
szepnęła.
- To znaczy? –
zapytał zaciekawiony i przerażony zarazem. Nazwa przyprawiała go o dreszcze.
- Dzisiaj Sakura
zostanie naznaczona jedynym i pasującym tylko do jej osoby, tj. charakteru,
przysposobienia, imieniem. Niepowtarzalny zwrot, który da jej szacunek i
właściwą rangę w społeczeństwie naszej osady. – odpowiedziała. Sasuke zapatrzył
się na nią.
- Jak to będzie
wyglądało? – ponownie zwrócił się do granatowowłosej. Westchnęła ze
zniecierpliwieniem.
- W tym momencie
mój ojciec, najlepszy wojownik, dotychczasowy szaman, uzdrowiciel i najstarszy
osadnik debatują na temat Rytuału Przejścia Sakury. Dyskutują na temat jej
imienia. Następnie, pod wieczór, Sakura, ubrana w strój szamanki i w jej
przypadku uzdrowicielki, wykona rytualny taniec. Nie zna kroków, ale jeżeli
Duchy są z nią, to będzie musiała się wsłuchać w ich głos i one nią pokierują.
Jeżeli nie… - przerwała, a Sasuke ponaglił ją wzrokiem.
- Jeżeli nie, to
znaczy, że Duchy nie są z nią i Sakura zostanie skazana, w najlepszym wypadku
na śmierć poprzez oskalpowanie. A w
najgorszym, na spalenie i nie pochowanie. – odpowiedziała na nieme pytanie
bruneta.
- Obydwie są
najgorsze. – rzucił zszokowany. Hinata pokręciła głową.
- Nie. Jeżeli ją
oskalpują, to jej duch wydobędzie się z ciała i pozostanie wolna, jeżeli jednak
ją spalą i nie pochowają, to będzie cierpiała wieczne katusze jako potępiona. –
powiedziała. Chłopak przełknął ślinę. Kiwnął głową na znak, że słucha dalej.
- Załóżmy, że już
zatańczyła. Potem dostanie strój Szamana i Uzdrowiciela najwyższej rangi.
Następnie zostanie nadane jej imię. Potem podejdzie do niej żona Wielkiego
Wodza, mojego ojca, czyli moja matka. Namaluje na jej ciele znaki adekwatne do
jej umiejętności i imienia. Po mojej matce podejdzie największy z wojowników i
uświęci ją. To znaczy weźmie ostry nóż i natnie jej skórę. Nie można określić
jak wiele razy ją okaleczy. To znowuż zależy od jej wytrzymałości. Tyle ile
blizn, tak wielką ma siłę charakteru. – Sasuke przeszedł dreszcz, ale słuchał
dalej. – Po tym obrzędzie zostanie odesłana do lasu, tak zwana izolacja. Na
osobności musi pomodlić się do Duchów: Wody o oczyszczenie, Lasu o mądrość, Gór
o wytrwałość, Powietrza o jasność umysłu i, w jej przypadku, Roh Tanah, czyli
Ducha Ziemi. Wioska w tym czasie wstawia się za nią u Duchów i składa ofiary.
Jeżeli pomyślnie jej modlitwy zostaną wysłuchane, wtedy Duchy dadzą znak
Wielkiemu Wodzowi i pośle za nią jakieś zwierze. Ona będzie musiała rozpoznać
je. Jeżeli trafi, znaczy, że jest gotowa do powrotu, jeżeli nie, to pozostaje w
izolacji do czasu, aż je rozpozna. – zakończyła pośpiesznie.
- A my w tym
czasie, tj. Naruto, Kiba, Shino, Shikamaru i ja, co mamy robić? – zapytał.
- Dostaniecie
plemienne odzianie, zostaniecie umalowani znakami, które będą miały na celu
uchronienia was od Duchów. – rzuciła. Rozejrzała się uważnie.
- Nie szukaj jej,
bo zaprzepaścisz Rytuał. Czekaj cierpliwie do wieczora. Ostrzeż przyjaciół…
Aha, i pozdrów ode mnie Naruto. – zarumieniła się lekko i wyszła z namiotu.
Sasuke uśmiechnął się pod nosem i wyszedł w poszukiwaniu kompanów.
***
Znajdowała się w
swoim namiocie, oddalonym od reszty osady. W pozycji kwiatu lotosu, modliła się
do Zmarłych, a w szczególności jej ojca. Tęskniła za nim. Został zabity cztery
lata temu. Wtedy opuściła wioskę. Ale przysłano po nią. Rytuał. Czuła obawę.
Chciała przejść go pomyślnie, ale nie była pewna, czy przygotowała się
dostatecznie dobrze, aby Duchy ją zaakceptowały. Zamknęła oczy i przywołała na
myśl polanę porośniętą ziołami. Poczuła ich zapach. Ostry i mdlący, ale to
znak, że Roh Tanah jest z nią. To dobrze. Przez jej głowę przepłynęły słowa
Ducha Ziemi:
Witaj, Putri Roh
Tanah, Córo Ducha Ziemi. Opiewana najsłodszą pieśnią skowronków i lekkim wiatrem letnim.
Owiana zapachem
ziół i słodką wonią leśnych jagód. Sakura zamruczała cicho.
O Roh Tanah.
Składam Ci hołd. Jestem przepełniona wdzięcznością za Twoją opiekę i wsparcie.
Ja, niegodna Twej uwagi, kłaniam się w uwielbieniu.
Odpowiedziała w
myślach. W odzewie zawiał silniejszy wiatr. Nie zwij się niegodną.
Jesteś bardziej
godna niż sam Wielki Wódz, o Putri Roh Tanah. Coś Cię trapi, Córo.
Głos rozbrzmiał w
jej głowie jak tysiące malutkich dzwoneczków.
Dzisiaj Rytuał
Przejścia. Targają mną obawy. Czy jestem godna?
Zapytała po chwili namysłu.
Jesteś godna.
Rozmawiam z Tobą, o Córo Ducha Ziemi, ale nie to mąci Twój spokój. Kare
spojrzenie uwięziło Cię w swej mocy, czyż nie?
Ton głosu wyrażał
coś na kształt matczynej troski. Sakura zachłysnęła się powietrzem.
O Matko ma. Tak
dobrze mnie znasz, a ja śmiem ukrywać przed Tobą prawdę. Niewielu dostąpiło
zaszczytu rozmowy z Tobą, a ja głupia zaprzepaszczam wszystko.
Wystraszona
Sakura posłała myśli z prędkością wiatru. Głos w jej głowie zaśmiał się.
Upodobałam sobie
Ciebie na córkę, Putri Roh Tanah, bo masz wielki potencjał. Każdy ma prawo do
miłości, ale teraz powinnaś oczyścić umysł. Niech nie zawraca Ci niepotrzebnie
Twojej uwagi. Na kilka dni jesteś w stanie go zignorować. Pomogę Ci.
Powiedziała, a
Sakura poczuła niewysłowioną ulgę.
Dziękuję Ci
Matko. Tanah Roh salam, ibu dan wali… (Bądź pozdrowiona Duchu Ziemi, matko i
opiekunko…)
Pomyślała Sakura
i oddała się kontemplacji.
***
Siedzieli wokoło
trzaskającego wesoło ogniska i wyczekiwali na rozpoczęcie. Sasuke i jego
kompani byli ubrani w plemienne stroje, czyli przepaski ze skóry obwiązane
wokół bioder. Nagie torsy przyozdobione namalowanymi paskami, mającymi na celu
uchronienie ich przed Duchami, przybrały kolor bursztynu w świetle płonącego
drewna. Wokoło unosiła się woń żywicy ze spalanego drwa. Mieszkańcy siedzieli
po bokach, tworząc razem okrąg. Po prawej stronie było miejsce przygotowane dla
Wielkiego Wodza i rady. Po prawej stronie miała zasiąść Rada Plemienna, a po
lewej jego małżonka wraz z córką. Wiedział, bo wypytał Hinatę, gdy ta malowała
znaki na jego torsie. Po jego lewej stronie siedziało pięciu osadników. Każdy
miał innej wielkości i innego kształtu bębny. Mieli oni wybijać rytm, dyktowany
przez Duchy. W pewnym momencie głosy przycichły, a do kręgu wszedł Wielki Wódz.
- Dzisiaj
przypada święto Pełni Księżyca. Równocześnie Rytuał Inicjacji naszej siostry,
Sakury. Musi ona pomyślnie przejść przez próby, na które wystawi ją każdy z
rady. Oprócz tego przejść ona musi przez wszystkie etapy rytuału. Jeżeli tak
się stanie, zostanie ona Wielkim Szamanem i Uzdrowicielem Wioski Konoha. A
zatem czas zacząć. – wtem dało się słyszeć okrzyki osadników. Bębny zaczęły
powoli wybijać rytm. Najpierw nierówno i z inną tonacją. Lecz po chwili zgrały
się w wolny i rytmiczny głos. Wszyscy przycichli. W pewnym momencie krąg
rozstąpił się, a przez przejście weszła Sakura.
Włosy miała
rozpuszczone. Jeden kosmyk miała zapleciony w warkoczyk, do końca którego
przymocowano piórka i koraliki. Różowe pasma spływały kaskadami po jej plecach,
aż po uda. Klatka piersiowa owinięta była kawałkiem skóry jeleniej, tworzącym
swego rodzaju stanik. W biodrach przepasana była tą samą skórą, sięgającą jej
do połowy ud, porozcinaną na końcu, na kształt spódniczki z frędzelkami. Na
jednej nodze, wokół kostki, miała zawinięty rzemyk z koralikami, piórkami i
kamyczkami. Z jednego ucha zwisał piórko-kolczyk. Nadgarstki miała pozawijane
sznureczkami, tworzącymi bransoletki.
Wpatrywał się w
nią jak zaczarowany. Podeszła do ogniska. Rytm uderzeń w bębny nie zmienił się.
Nabrała powoli powietrza i rozłożyła ramiona. Zawiał lekki wietrzyk. Zaczęła
krążyć wokół ognia. Rytm powoli zaczął przyspieszać. Odkrył, że w tym samym
momencie co Sakura. Duchy są z nią. Pomyślał Sasuke z ulgą. Spojrzał na swoich
kompanów, którzy śledzili ją oczarowani. Poszedł za ich przykładem. Różowowłosa
tańczyła teraz dziki taniec, pełen namiętności. Wyglądała jak nieokiełznany
żywioł. Jej włosy wirowało wokoło jej głowy wraz z wykonywanymi przez nią
obrotami i podskokami. Na jej ciele zaczęły pojawiać się kropelki potu. Nadgarstki
wykonywały ruch kulisty wokół własnej osi, stąpała lekko po ziemi, jakby była
czymś świętym. Jej ruchy przypominały gałęzie targane nagłym wiatrem. Wokoło
zaczęła unosić się woń kwiatów. W pewnym momencie bębny ucichły, a Sakura
przystanęła oddychając ciężko. Wtedy podszedł do niej dotychczasowy
szaman-uzdrowiciel i wręczył uroczyste szaty. Dziewczyna bezceremonialnie
zaczęła rozbierać się i wkładać nowe odzienie. Wszyscy jednak byli tak
zauroczeni, że nie zwrócili uwagi na jej nagość. Nawet Sasuke wraz z kompanami.
W tym momencie uznali jej negliż za konieczność. Po ubraniu się Sakury, karooki
i reszta, ocknęli się. Wtem podszedł do niej Wielki Wódz. Położył prawą dłoń w
miejscu jej serca, a lewą na jej głowie.
- Sakuro. Duchy
są z Tobą. W imieniu ich oraz Rady, otrzymujesz imię Dzikiej Pumy… - wtem
zerwał się silny wiatr. Wódz rozejrzał się zdziwiony, tak samo jak reszta
plemienia. Nagle rozległ się donośny głos, tak zatrważający, że aż dreszcze
wstrząsnęły zebranymi.
PUTRI ROH TANAH…
CÓRO DUCHA ZIEMI… OTO IMIĘ, KTÓRE BĘDZIE ZNANE KAŻDEMU NA ŚWIECIE. JA, ROH
TANAH, UŚWIĘCAM CIĘ MOCĄ SWĄ. MIEJ W OPIECE ZIEMIĘ, PO KTÓREJ STĄPAŁAŚ, STĄPASZ
I BĘDZIESZ STĄPAĆ. WEŹ POD OPIEKĘ ZAGUBIONYCH. LECZ POTĘPIONYCH. WSPIERAJ ŚWIADOMYCH.
CHROŃ NARAŻONYCH.ODPOWIEDZIALNOŚĆ, KTÓRĄ CIĘ OBARCZYŁAM, JEST WIELKA NICZYM
GÓRY, BEZKRESNA NICZYM WODY, WSZECH OBECNA NICZYM WIATR I ULECZAJĄCA NICZYM
LAS. TANAH ROH PUTRI SALAM, IBU DAN WALI…
Z tymi słowami
wiatr ucichł. Zebrani zamarli, a Wielki Wódz stał niczym posąg. Po chwili
ocknął się i ukląkł przed Sakurą. Wszyscy z kręgu uczynili tak samo. Po
momencie Wódz podniósł się, ucałował jej czoło i wrócił na miejsce. Wtem w jej
kierunku ruszyła Isame Nemei (Troskliwa Matka) z miseczkami. Sakura uklękła
przed nią, a kobieta zamoczywszy palce w zielonej mazi, zaczęła kreślić znaki
na ciele dziewczyny. Przypominały one pędy roślin, wijące się po jej ciele.
Następnie niebieskim barwnikiem zaznaczyła kwiaty fiołków. Pnącza zaczynały się
na karku i spływały aż po lędźwie. Następnie ramionami oplatały jej ręce i
kończyły się na nadgarstkach. Potem
owinęły jej brzuch, spływając na uda i łydki. Delikatnie kwiecie zostały
wplecione pomiędzy pnącza. Isame Nemei ukłoniła się do ziemi i wróciła na
miejsce.
Jej miejsce zajął
wojownik, Uruni Wasei (Niedźwiedzi Pogromca). Skłonił się przed nią i wziął do
ręki nóż. Sakura posłusznie wyciągnęła ręce przed siebie. Wojownik chwycił lewe
przedramię dziewczyny i wykonał jedno cięcie. Jej twarz nie wykrzywił żaden
grymas. Na ziemię zaczęła spływać szkarłatna ciecz. Nie zwracając uwagi na
płynącą krew, wykonał następne cięcie. Po pięciu kreskach na jednej ręce,
przeszedł na drugą. Wykonał szóste, a Sakura wykrzywiła lekko usta. Jej ciałem wstrząsnęły
spazmy bólu, ale nie schowała rąk. Wojownik ciął dalej. Sasuke wpatrywał się w
tę scenę z przerażeniem. Chciał zabrać ją stamtąd, ale wiedział, że gdy
przerwie, różowowłosa zginie. Przy ósmym pociągnięciu nożem, Sakurze łzy ciekły
po policzkach, lecz mimo to nie przerwała. Sam Uruni Wasei miał dwanaście cięć
na przedramionach, u dziewczyny właśnie doszedł do dziewiątego. Widać było, że
zaczyna trawić ją gorączka. Trzęsła się jak w febrze. Mężczyzna naciął
dziesiąty raz, a usta różowowłosej zacisnęły się w wąską linię. W środku
zastanawiała się, czy wytrzyma jedenaste. Jeżeli by zaczął, nie mogła przerwać.
Przy dziesiątym jej ciało głośno protestowało. Wielką siłą musiała się zmuszać,
aby ustać na nogach. Kiedy pomyślała, że już dosyć, Uruni Wasei zaczął
wykonywać jedenaste. Sakura słabła. Przygarbiła plecy, ale nie krzyknęła. Nie
krzyczała przy poprzednich, to i teraz nie da się. Gdy wojownik oderwał ostrze
od jej skóry, dziewczyna opuściła ręce wzdłuż ciała. Krew spływała ciurkiem z
jej przedramion, przez łokcie, aż po nadgarstki. Wokół jej stóp utworzyły się
kałuże szkarłatnej, zastygającej cieczy. Musiała jeszcze wytrzymać przytomna
zagadkę najstarszego. Wojownik skłonił się do ziemi i powrócił do kręgu. Wtem
wyszedł starzec.
- Putri Roh
Tanah, dzielnie przebrnęłaś przez poprzednie próby. Teraz czeka Cię ostatnia.
Trzy zagadki. Tak stare, że świat o nich zapomniał. Pierwsza brzmi tak:
Coś, przed czym w
świecie nic nie uciecze.
Co gnie żelazo,
przegryza miecze.
Pożera ptaki,
zwierzęta, ziele,
Najtwardszy
kamień na mąkę zmiele.
Indian nie
szczędzi, rozkrusza mury,
Poniża nawet
najwyższe góry.
Starzec zasiadł
wygodnie przed Sakurą, sama dziewczyna stała. Wyprostowała się, pomimo
wielkiego bólu, jaki nią władał. Sasuke zaczął zastanawiać się gorączkowo nad
odpowiedzią, ale po chwili zrezygnował. Nie mógł skupić się na niczym innym
poza Sakurą. Wpatrywał się w jej twarz, która nie wyrażała żadnych uczuć.
Jedynie oczy zdradzały ból. Po chwili zastanowienia, przemówiła.
- Czas. – jej
głos był słaby, ale na tyle silny, że zdołała udzielić odpowiedzi. Uradowany
starzec klasnął w dłonie i zamknął oczy.
Są dwie siostry.
Jedna rodzi
Drugą,
A Druga rodzi
pierwszą.
Różowowłosa
opuściła powieki. Jej twarz zbladła, a usta zsiniały. Miała podkrążone oczy.
Wargi poruszały się niewidocznie. Prawdopodobnie modliła się. Oddychała głęboko
i miarowo. Po dłuższym momencie podniosła powieki.
- Dzień i Noc.
Dzień rodzi Noc, a Noc rodzi Dzień. – staruszek widocznie zachwycił się.
Pokręcił się chwilę w miejscu i poskrobał po brodzie.
Co to za zwierzę,
Które rano chodzi
na czterech nogach,
W południe na
dwóch,
A wieczorem na
trzech?
Sasuke odwrócił
się do Naruto i reszty. Ujrzał na ich twarzach konsternację. Wiedzieli, tak
samo jak on, że od tej zagadki zależy jej życie. Nawet Shino wyglądał na mocno
skupionego. On zawsze znał odpowiedź na każde pytanie. Teraz nie. Jeżeli Shino
nie wiedział, to Sakura nie miała szans, chociaż wszyscy wierzyli w nią z
całych sił. Spojrzał ponownie na dziewczynę. Zamknęła oczy. Zmarszczyła czoło i
potarła je dłonią, zostawiając smugę krwi. Ręce jej się trzęsły, a kolana
uginały. Po zebranych zaczęły przepływać szepty. Zapanowało napięcie. Sam
staruszek wpatrywał się z wyczekiwaniem w różowowłosą. Sakura zachwiała się
lekko, ale w porę odzyskała rezon. Jej sfatygowane oblicze rozjaśnił spokój.
Otworzyła oczy.
- Człowiek. Pory
dnia przedstawiają pory jego życia. Ranek – lata niemowlęce, kiedy raczkuje,
południe – kwiecie wieku, gdy chodzi o dwóch nogach, w pełni sił i wieczór –
starość, gdy podpiera się laską. – najpierw Sasuke pomyślał, że zwariowała i że
już po niej. Ale potem przeanalizował odpowiedź i wydała mu się sensowna.
Spojrzał na starca. Jego oczy i twarz nie zdradzały żadnych uczuć. Serce
bruneta zabiło z niepokoju. Wtem odezwał się testujący.
- Brawo Putri Roh
Tanah. Pomyślnie przeszłaś wszystkie próby. – Sasuke wraz z pozostałymi
odetchnął z ulgą. Teraz pewnie opatrzą jej rany i uda się do lasu na izolację…
ale jakież było jego zdziwienie, kiedy dziewczyna z krwawiącymi ranami,
słaniając się na nogach, weszła do lasu. Zebrani zaczęli się rozchodzić,
rozmawiając o zajściu. Sasuke podniósł się z miejsca i pochwycił spojrzenie
Hinaty. Ruszył w jej kierunku.
- Co z jej
ranami? Przecież ona nie przeżyje… - zaczął, ale przerwała mu.
- Sakura nie była
zwykłą adeptką. Sam Duch Ziemi wzięła ją po swoją pieczę. Udaje się teraz do
lasu na jedną noc, a rano może już wrócić. Nie może jednak uleczyć swoich ran.
Ból ma jej pomóc w racjonalnym zrozumieniu świata. Idź teraz na spoczynek. Weź
kompanów i udajcie się do swojego wigwamu. Wódz was wezwie, gdy Duchy doniosą
mu o bliskości Sakury. – powiedziała biało oka i odeszła od zebranych. Brunet
odwrócił się do pozostałych. Wpatrywali się w niego pytająco, ale nic nie odpowiedział. Ruszył w kierunku
namiotu, a przyjaciele za nim.
***
Szła przez las,
ledwie trzymając się na nogach. Przeszła próby, teraz musi dowieść wytrwałości.
Upadła na runo leśne i zamknęła oczy. Nie mogę usnąć, nie mogę usnąć…
powtarzała sobie w głowie, ale to było silniejsze, a ona za słaba.
Roh Tanah, Matko
moja, dopomóż, abym nie zasnęła. Dopomóż dziecku i słudze swemu…
Wtem zawiał
lekki, orzeźwiający wietrzyk.
Terima kasih…
(dziękuję).
Zaczęło świtać…
***
Ledwie brzask
zalał poranne niebo, Sasuke już był na nogach. Wybiegł z namiotu i udał się w
stronę ściany lasu. Dokładnie w miejsce, w którym Sakura przestąpiła linię
zieleni. Zasiadł na ziemi i wpatrywał się w głębinę puszczy. W głowie kołatały
mu się pytania, czy różowowłosa jeszcze żyje. Czy nic się jej nie stało. Nawet
nie zauważył, kiedy zaczęła być dla niego jak powietrze. Niezbędna do życia. To
ona sprawiała, że się uśmiechał. To ona sprawiała, że zapominał o złu, które
spotkało go w przeszłości. To dzięki niej chciał być. Oddychać. Zasypiać przy
jej boku i budzić się z nią w ramionach. Sprawiała, że umiał kochać. A teraz
może mu zostać to odebrane. W jego głowie z popiołów zwęglonych nadziei zaczęły
odradzać się, jak Feniks, obawy. Zaczynało być ich tak wiele, że nie mógł sobie
z nimi poradzić.
Wtem na polanę
wkroczył Wieli Wódz, Isame Nemei, Hinata i staruszek, Obat Herbal (Lecznicze
Ziele), tymczasowy szaman i uzdrowiciel. Podniósł się i podszedł do nich.
Zatrzymał się metr od Wodza, skłonił mu się i czekał na pozwolenie dołączenia
do świty. Wielki Wódz odkłonił się brunetowi i gestem ręki przywołał do siebie.
- Duchy doniosły,
że Putri Roh Tanah się zbliża. – serce chłopaka zabiło szybciej. Jednak
żyje… przemknęło mu przez myśl. Po
chwili krzaki zaczęły szeleścić, a z lasu wyłonił się wielki czarny wilk.
Jedyne, co odznaczało się w jego wyrazie, to soczyście zielone oczy. Podszedł
bliżej. Wtedy zauważyli na jego grzbiecie na w pół przytomną Sakurę.
- Selamat datang
di Kepala…(Witaj o Wodzu). Nie dałam rady o własnych siłach, ale przytomność
umysłu zachowałam… - szepnęła ledwie dosłyszalnie. Wódz westchnął.
- Córo moja.
Pomyślnie przeszłaś Rytuał Przejścia. Witaj w Dewan (Rada), o Putri Roh Tanah.
Podejdź Obrońco. – zwrócił się do wilka. Zwierzę nieufnie spojrzało na Wodza,
ale różowowłosa pogładziła go po jego lśniącym futrze. Trącił nosem jej dłoń i
podszedł do Sasuke. Ten podbiegł do dziewczyny i wziął ją na ręce. Była wycieńczona.
Zaschnięta krew na dłoniach wyglądała przerażająco. Do ran poprzyklejane było
igliwie i liście z runa leśnego. Oczy miała podkrążone, usta sine. Policzki
straciły kolor różu, a oczy nie świeciły już takim blaskiem, jak poprzednio. Na
miejsce przybiegła reszta jego kompanów. Zamarli, widząc bezwładne ciało Sakury
złożone w ramionach Sasuke. Chłopak spojrzał na Wodza, a ten nakazał mu udać
się do namiotu, znajdującego się za nimi. Ruszył we wskazane miejsce. Ułożył
dziewczynę na skórach niedźwiedzich i baranich. Podszedł do niej Obat Herbal.
- Ma gorączkę,
ale dłonie są lodowate. Śmierć się zbliża. Niedobrze, niedobrze… - mruknął.
- Ona musi żyć.
Musi przeżyć… - szeptał gorączkowo Sasuke. Staruszek spojrzał na niego z
dezaprobatą.
- Niestety, musisz
opuścić wigwam. Nawet Wódz nie może tutaj wejść. – wygonił, stawiającego opór,
Sasuke. Brunet spojrzał tęsknie na Sakurę.
- Zrobię co w
mojej mocy, obiecuję. Dowiesz się pierwszy. – obiecał Obat, ale to nie
podniosło bruneta na duchu. Ani na chwilę. Wyszedł i stanął przed wejściem.
Naruto dotknął jego ramienia. Spodziewał się, że go odtrąci, ale on stał bez
ruchu. Zdziwił się.
- Nie wiadomo,
czy przeżyje. Właśnie ociera się o śmierć, a ja nie mogę być przy niej. Nie
mogę trzymać jej za rękę. Ani nawet przytulić się do niej. Nie mogę umierać
razem z nią… - szepnął. Naruto stał wstrząśnięty. Nareszcie zaczął coś czuć.
Jakieś pozytywne uczucia. I wtedy, gdy spotkało go dobro, to dobro umiera.
Nawet nie zdążył się nacieszyć. Spojrzał na jego twarz. Znowu przybrał maskę
obojętności, a oczy na powrót stały się zimne i bezuczuciowe. Ale ręki nie
strącił.
- Będzie żyła.
Zobaczysz, będzie żyła… - poklepał go po ramieniu i odszedł.
- Naruto… -
odwrócił się na dźwięk swojego imienia.
- Tak? – zapytał.
- Idź do Hinaty.
Zdaje się, że to właśnie Ty odnalazłeś szczęście… - powiedział, a twarz
blondyna rozjaśnił uśmiech, jedynie oczy pozostawały smutne.
- Dziękuję… -
odpowiedział i ruszył w kierunku tipi białookiej.
***
Po kilku
godzinach z namiotu, przed którym spędził całą noc, a raczej jej resztę,
wyszedł starzec. Spojrzał na niego ze smutkiem. Sasuke zamarł.
- Zrobiłem co w
mojej mocy. Nie jest z nią najlepiej. W ramach wyjątku pozwalam Ci wejść do
wigwamu. Radziłbym się… pożegnać… Szanse na przebudzenie są równe zeru… -
poklepał Sasuke po ramieniu i odsunął się, wpuszczając go do środka. Niepewnym
krokiem wszedł i rozejrzał się. Kilka zapalonych świec nadawała nastrój
żałobny. Pośród wątłego światła zauważył Sakurę, leżącą w skórach. Ręce miała
owinięte bandażami, które z kolei było przesiąknięte czerwoną, żółtą i zieloną
mazią. Krew, ropa i maści. Wdało się zakażenie. Wiedział już dlaczego ma nikłe
szanse. Podszedł niepewnie do ciała dziewczyny. Wyglądała jakby spała. Żal
ścisnął go za gardło. Ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Złapał się rękami za
głowę i zaczął kręcić nią przecząco. Podszedł bliżej. Była taka spokojna.
Wsunął się koło niej i przeszedł za jej głowę. Kiedy usadowił się na miejscu,
przyciągnął delikatnie ciało Sakury między swoje nogi i przytulił ją. Leżała
teraz oparta plecami o jego tors. Czuł, jak jej ciało traci powoli temperaturę.
Musiał się z nią pożegnać.
- Sakura… -
szepnął, ale jego gardło ścisnął dławiący płacz. Nie zahamował łez. Popłynęły
teraz ciepłymi strumyczkami po jego policzkach.
- Sakura… Kiedyś,
dawno temu, nie było na ziemi osoby, która by mnie kochała. Ojciec porzucił
matkę, a matka porzuciła mnie, zaraz po porodzie. Wychowałem się wśród
zbójników, uczony, że miłość to złe uczucie. Sam nigdy nie byłem nim darzony.
Po pewnym czasie odłączyłem się od grupy, która mnie wychowywała i stałem się
samotnym strzelcem. Wraz z upływem czasu dołączali do mnie Naruto, Kiba, Shino
i Shikamaru. Staliśmy się złodziejami, ale z zasadami. Nie zabijaliśmy. Nie
okazywałem uczuć, aż do czasu, gdy poznałem Ciebie. Na początku wkurzałaś mnie.
Zawsze opanowana i niezależna. Nie mogłem tego znieść, że mnie ignorujesz.
Chciałem się Ciebie pozbyć. Mówiłem Naruto, żeby nie brał Cię za jeńca. Teraz
wiem, że dobrze zrobił. Chciałem Cię zabić, bo nie potrafiłem zrozumieć
uczucia, które mną zawładnęło, bo sam go nigdy nie dostałem. Po pewnym czasie
było gorzej. Stwierdziłem, że gdy nie ma Cię obok mnie, czuję się potwornie.
Tracę wszelkie chęci. Uświadomiłem sobie, że się zakochałem. Nie miałem jak Ci
powiedzieć, bo w zastraszająco szybkim tempie potoczyły się dalsze losy.
Wezwano Cię do wioski, rytuał, izolacja. Zabrakło nam czasu. Ja zmarnowałem go
aż zbyt wiele. Teraz chcę Ci powiedzieć, że Cię potrzebuję. Teraz, gdy Cię
tracę. Gdy czuję, jak umierasz w moich ramionach. Gdy ktoś mnie pokochał, a ja
to zrozumiałem, zabrano mi czas. Muszę się teraz pożegnać. Chociaż
prawdopodobnie, gdy Ty umrzesz, ja umrę wraz z Tobą… Sakura… Kocham Cię… - wyszeptał
i wtulił się w jej włosy. Znużony płaczem i ogarnięty smutkiem, zasnął.
***
Obudził się.
Zamrugał kilkakrotnie powiekami i z przerażeniem odkrył, że Sakura zniknęła.
Siedział teraz przykryty skórą, ale różowowłosej nie było w jego ramionach.
Serce zamarło w jego piersi. Rozejrzał się po podłodze i zauważył burzę
różowych włosów, rozsypanych pół metra przed nim. Pochylił się do przodu i
odkrył połacie futer. Pod warstwą okrycia leżała Sakura. Odwrócił ją do siebie
i potrząsnął kilkakrotnie.
- Sakura… Sakura…
- szeptał gorączkowo. Nie odezwała się. Opuścił ją delikatnie na posłanie i
ukrył twarz w dłoniach. Z oczu pociekły mu łzy. To niemożliwe… ona nie mogła
umrzeć… myślał. Złapał się za włosy i siedział skulony w kącie. Po chwili ze
stanu otępienia wyrwał go słaby głos.
- Sasuke… -
podniósł głowę. Myślał, że mam omamy. Że jego wyobraźnia płata mu figla.
- Sasuke… -
usłyszał głośniej. Wszędzie rozpozna ten melodyjny głos.
- Sakura…? –
szepnął z niedowierzaniem.
- Wody… -
mruknęła. Brunet zerwał się miejsca i nalał do drewnianego naczynia wody.
Podszedł do dziewczyny. Usadowił ją sobie na kolanach i podstawił miseczkę do
ust. Piła łapczywie, ale on starał się wlewać płyn do jej ust powoli, aby się
nie zakrztusiła. Gdy opróżniła zawartość naczynia, odstawił je na bok i
przyjrzał jej się z bliska. Skóra dziewczyny zaczęła przybierać dawny kolor.
- Sakura…
Słyszysz mnie? – zapytał cicho. Nic. Westchnął, lecz wtem odezwała się.
- Mów głośniej,
bo przygłuchłam trochę… - wymamrotała. Teraz popłynęły łzy szczęścia. Przytulił
ją mocniej do siebie.
- Żyjesz… -
wymruczał jej we włosy.
- Pomęczę Cię
jeszcze trochę… - powiedziała wyraźniej Sakura.
- Możesz mnie
nawet katować, ale ważne, że jesteś… - spojrzał jej w oczy i złożył delikatny
pocałunek na jej ustach.
- Ja też Cię
kocham Sasuke… - powiedziała. Popatrzył na nią zdziwiony. – Słyszałam wszystko,
co mówiłeś. Co prawda, jakby przez mgłę, ale słyszałam… - wyjaśniła. Uśmiechnął
się słabo.
- Kocham Cię.
Kocham i będę to powtarzał, aż do śmierci… - powiedział. Sakura położyła dłoń
na jego policzku.
- Płakałeś? Ty? –
zapytała, a on pokiwał głową.
- Myśl, że mogłem
Cię stracić była tak bolesna, jak wypalanie rozżarzonym prętem znamion na całym
ciele. – powiedział.
- Jeżeli mnie
zaraz nie pocałujesz tak porządnie to zadbam, że będą Ci wypalać moje imię w
bardo bolesny sposób… - zamruczała i przyciągnęła go do siebie, całując.
Bo człowiek
rozumie co ma, gdy może to stracić. Ceńmy nie materialną część świata, bo ona
przemija. Przyjaźń i miłość to, to, co warto pamiętać, szanować i pielęgnować…
Bo czymże jest złoto i bogactwa, gdy dusza i serce zostają biedne?
Autor: .romantyczka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz