Moja historia
zaczęła się jakiś czas temu. Początki były łzawe i tkliwe, ale później to, co
kiełkowało na pięknego motyla zmieniło się w paskudną ćmę. Cudowne uczucie
zamiast rosnąć malało i uciekało jak powietrze z przebitego balonu.
- Ty to masz
szczęście. – usłyszałam pewnego wieczora od mojej znajomej, Temari, kiedy
siedziałyśmy u niej w salonie na kawie. Przed domem zaparkowany był samochód, w
którym czekał na mnie mój kierowca, a przy drzwiach warował ochroniarz. –
Wyszłaś za mąż za najbogatszego, najprzystojniejszego i najbardziej czułego
mężczyznę w kraju. – rozmarzyła się. Najbogatszego, tak. Najprzystojniejszego,
owszem. Ale najbardziej czułego? Nigdy. Nazwać lodowiec czułym to bardziej
trafne stwierdzenie, niż nazwanie tak mojego męża.
- Wybacz, Temari,
ale muszę się już zbierać. Umówimy się telefonicznie. – pożegnałam się i
wyszłam.
- Takeo, nie
musisz łazić za mną krok w krok. – rzuciłam zirytowana, kiedy ochroniarz
niemalże nakrył mnie swoim ciałem broniąc chyba jedynie przed powietrzem.
- Ale… - zaczął,
a ja przerwałam mu gestem.
- Wiem, że mój
mąż jest paranoikiem, ale uwierz mi. Powietrze jest mi raczej niezbędne do
życia. – odpowiedziałam bardziej zmęczonym i znużonym niż zirytowanym tonem.
Kiwnął niepewnie głową i otworzył mi drzwi od samochodu. – Dziękuję.
- Dokąd? –
zapytał kierowca.
- Myślałam, że
Sasuke wydał jasne dyrektywy. Po odwiedzinach u pani Nara wracam do domu. –
rzuciłam zdziwiona.
- Pan Uchiha
dzwonił chwilę temu i zarządził, aby nie wracała pani do czasu, aż skończy
spotkanie. – spojrzał na mnie wyczekująco. Westchnęłam.
- Do mojej matki.
– zapadłam się w fotel.
- Ale pani mąż
zabronił mi wozić tam panią. – ze stoickim spokojem odpowiedział mężczyzna.
- A co mnie to
interesuje?! Albo mnie tam zawieziesz, albo pójdę pieszo. – zagroziłam i już
otwierałam drzwi, kiedy wzrok kierowcy zmiękł.
- Jak sobie pani
życzy, pani Uchiha. – odpalił silnik.
- Dziękuję, Yozi.
– westchnęłam i potarłam palcami skronie. Czekał mnie kawałek drogi, więc
zdjęłam buty, podwinęłam nogi na siedzeniu i wróciłam wspomnieniami do dnia, w
którym poznałam Sasuke.
Siedziałam w kawiarni na obrzeżach Tokio.
Jak zwykle zamówiłam szarlotkę na ciepło i kawę z cynamonem. Zagłębiona w
lekturze nie odbierałam żadnych bodźców z zewnątrz. Byłam w innym świecie, z
resztą jak zwykle, kiedy w coś się angażowałam. Jednak w pewnej chwili coś
tknęło mnie, żeby rozejrzeć się po pomieszczeniu. Natknęłam się wzrokiem na
samotną na oko pięciolatkę. Siedziała przy stoliku i machała wesoło nóżkami.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że była sama. W kawiarni bowiem
siedziałam z dorosłych tylko ja. Zamknęłam książkę i podeszłam do jej stolika.
Wpatrywały się teraz we mnie baczne czarne tęczówki.
- Jesteś tutaj sama? – zapytałam.
- Tak, proszę pani. – odpowiedziała
poważnie. Pokiwałam głową w uznaniu, ale wewnątrz zaniepokoiłam się. Kto
zostawia dziecko same w takim wieku?
- Jak masz na imię? – odsunęłam kosmyk
włosów za ucho.
- Samiko.- odpowiedziała. – Ja jestem
Sakura.
- Mogę się przysiąść? – wskazałam dłonią na
wolny fotel, a dziewczynka skinęła głową. Umościłam się w poduchach i
zmierzyłam ją zaciekawionym spojrzeniem. – Niech zgadnę. Schowałaś się
rodzicom? – uśmiechnęła się konspiracyjnie, a ja już wiedziałam, że spłatała im
piorunującego figla.
- Teraz ja zgadnę. – rzuciła. – Ty uciekłaś
złemu smokowi z bajki. – zaśmiałabym się, gdyby nie jej poważny wzrok.
- Na jakiej podstawie tak sądzisz? –
zapytałam.
- Masz różowe włosy, duże i ładne zielone
oczy i wyglądasz jak księżniczka. – odpowiedziała.
- No to skoro wydało się, że uciekam smokowi
to może powiesz mi, gdzie są twoi rodzice? – uśmiechnęłam się.
- W Chinach na konferencji w sprawach
biznesowych. Jestem pod opieką wujka. – zamurowało mnie. Rezolutne i inteligentne
dziecko. Samiko zaczęła bawić się czarnym jak smoła kosmykiem, który wysunął
się z niesfornie zaplecionego warkocza.
- Kto cię uczesał? – zapytałam, chichocząc.
Mała wyraźnie się ożywiła.
- Wujek Sasuke! Mówiłam mu, że źle to robi,
ale on powiedział, że jest mistrzem w robieniu warkoczy. – zakryła rączką usta.
-
Niewątpliwie. – odparłam. – Gdzie mieszka wujek?
Chwilę potem znajdowałyśmy się w bogatej
dzielnicy Tokio przed najpiękniejszym domem jaki kiedykolwiek widziałam.
- Twój wujek to Sasuke Uchiha? – zapytałam.
Tę rezydencję znałam niewątpliwie. Moja mama była kiedyś w niej kucharką, ale
to było za czasów jego rodziców.
- Znasz go? – podskoczyła. Złapałam ją za
rękę i poprowadziłam do bramy. Zadzwoniłam i po chwili przez dróżkę pędziła ku
nam zasapana pulchna kobieta.
- Samiko! Samiko! – krzyczała przez łzy.
Sądząc po reakcji tej kobiety dziewczynka musiała na długo zniknąć z domu.
Brama rozwarła się, a Samiko wpadła w ramiona rozpłakanej kobieciny.
- Mizuki! – odpowiedziała czarnowłosa i
ogarnęła rączkami szyję Mizuki. Uśmiechnęłam się i odwróciłam się z zamiarem
odejścia, kiedy na podjazd wjechał czarny, sportowy samochód. Zamarłam. Sasuke
Uchiha. Wjechał wyżej, a ja czym prędzej umknęłam zamykającej się bramie.
- Zaczekaj! – krzyknęła za mną Mizuki.
Pomachałam jej jedynie ręką i pędem ruszyłam do domu.
Kilka dni później, kiedy czytałam książkę w
tej samej kawiarni wspomnienia tamtego dnia napłynęły bez zapowiedzi. Po moim
sercu rozlało się ciepło na myśl o Samiko. Z cichym westchnięciem zamknęłam
tomik i wpatrzyłam się w okno.
- Ty jesteś Sakura? – usłyszałam nad sobą
męski głos. Zdziwiona podniosłam spojrzenie i chwilę potem patrzyłam w oczy
Sasuke Uchihy.
- Tak, w czym mogę pomóc? – zapytałam i
gestem ręki wskazałam wolne miejsce przy stoliku. Mężczyzna usiadł i zmierzył
mnie spojrzeniem, z którego nie dało się nic wyczytać.
- To ty odnalazłaś moją bratanicę kilka dni
temu. – bardziej stwierdził niż zapytał, ale ja i tak pokiwałam głową. –
Chciałem ci podziękować. Z tym urwisem nie da się spokojnie wytrzymać godziny,
a od tamtej pory całymi dniami opowiada o różowowłosej księżniczce Sakurze. –
kąciki jego ust powędrowały lekko ku górze, a w moim sercu zrobiło się nagle
cieplej. Zmieszana odwróciłam wzrok w stronę blatu.
- Nie ma za co. Zdziwiłam się, że mała
dziewczynka kręci się o tej porze w takim miejscu sama. Podeszłam i
porozmawiałam. Tyle. – rzuciłam i schowałam książkę do torby. Podniosłam się z
miejsca, a Sasuke wraz ze mną. – Nie musiał się pan fatygować. – zaśmiał się, a
od dźwięku jego śmiechu na mojej skórze wystąpiła gęsia skórka. Sakura, co się
z tobą dzieje?!
- Itachi zabiłby mnie, gdyby Samiko spadł
włos z głowy, a Tami dostałaby zawału. – stwierdził. Uśmiechnęłam się
nieznacznie. – Spodobała ci się wersja, w której ginę? – spytał poważnie.
- Nie, nie! Skądże! – gwałtownie
zaprzeczyłam. – Przypomniał mi się tylko piękny warkocz Samiko tamtego dnia.
Trochę niestosownie się zachowałam. Proszę mi wybaczyć. – uśmiechnęłam się
przepraszająco.
- Mistrzyni dyplomacji. – jego usta
wykrzywił szarmancki grymas uśmiechu, a moje serce ruszyło w galop. – Może dasz
się zaprosić na kawę?
Potem wszystko było
jak z bajki. Sasuke-książę na białym rumaku i Sakura-księżniczka w wysokiej
wieży. Piękne spotkania, czułe spojrzenia, słodkie słówka. Lubię cię, kocham
cię, jesteś dla mnie ważna, ty dla mnie też. W końcu usłyszałam ‘Wyjdź za
mnie’. Zgrozo, zgodziłam się nie wiedząc, na co się piszę. Piekło na ziemi.
Ciągła kontrola, tabuny paparazzi, ochroniarze, kierowcy, prywatni lekarze.
Zakazy, nakazy, wykazy. Byłam jak więzień we własnym domu. Koszmar. Jedyny
promyczek radości to wizyty ośmioletniej Samiko.
- Jesteśmy na
miejscu. – usłyszałam, jak Yozi gasi silnik i zwraca się do mnie z uśmiechem.
- Dziękuję. W
razie czego zmusiłam cię, żebyś mnie tu przywiózł. – odpowiedziałam i wyszłam z
auta. – Takeo, tu mnie nikt nie dźgnie nożem. – warknęłam, kiedy ochroniarz
zmierzał ku mnie z ręką zawieszoną na kaburze. Posłusznie, acz niechętnie
cofnął się do tyłu. Zapukałam do drzwi. Nie musiałam długo czekać.
- Mamo… -
szepnęłam i padłam w objęcia ukochanej kobiety.
- Sakuro. –
powiedziała w moje włosy i wciągnęła mnie do środka. – Tak tęskniłam.
- Ja też,
mamusiu. – rozkleiłam się i rozpłakałam rzewnie. Usiadłyśmy w salonie.
- Napijesz się
herbaty? – zapytała.
- Nie mamy za
wiele czasu. Udało mi się przekabacić kierowcę, żeby mnie tu przywiózł. Kwestią
czasu jest, jak Sasuke dowie się, gdzie jestem. – odpowiedziałam.
- Co to się
podziało… Przecież wydawał się być takim miłym chłopakiem. – zamyśliła się. Coś
ukłuło mnie w sercu, ale nic nie odpowiedziałam. Chwilę potem słyszałam głos
Takeo zza drzwi, że Sasuke kazał natychmiast przywieźć mnie do domu.
- Mamo… -
rzuciłam błagalnie, kiedy podeszła do mnie i przytuliła mnie do serca.
- Wiem, kochanie.
Wiem. Pamiętaj, że u mnie zawsze znajdziesz pomoc. – dodała mi otuchy, która
wyparowała, kiedy wysiadłam z auta i spotkałam się spojrzeniem z surowym
wzrokiem Sasuke. Wyszłam po schodach i minęłam go w drzwiach nie odzywając się
ani słowem. Wyszłam na piętro czując jego obecność tuż za mną. Czekała mnie
burza stulecia. Wsunęłam się do sypialni i skierowałam się do garderoby, gdzie
odwiesiłam płaszcz na wieszak.
- Gdzie byłaś? –
zapytał. Zastanawiałam się co odpowiedzieć. Musiałam powiedzieć mu prawdę, bo
jeżeli sam ją znał, moje kłamstwo wprawiłoby mnie w nie lada problemy.
- U Temari, a
później u matki. – odpowiedziałam stoicko i wyszłam z garderoby.
- Zakazałem ci
odwiedzania jej. – warknął.
- Nie możesz
zabronić mi widywania się z własną matką! – podniosłam głos, ale momentalnie
się uspokoiłam. Nie było sensu krzyczeć, skoro na Sasuke nie robiło to żadnego
wrażenia.
- Owszem, mogę. I
zrobiłem to, ale ty złamałaś zakaz. – rzucił jadowicie. Zdjęłam sukienkę i
rzuciłam ją na łóżko. Stanęłam do niego tyłem i zrzuciłam z siebie biustonosz.
Ubrałam się w szlafrok i wrzuciłam sukienkę do kosza na pranie.
- Nie potrafię
pojąć dlaczego zabraniasz mi widywać się z nią. – rzekłam zgodnie z prawdą.
- Nie musisz
wszystkiego rozumieć. – jego bezuczuciowy głos zranił mnie dogłębnie.
- Śpię dzisiaj w
pokoju gościnnym. – rzuciłam i wyszłam z pokoju zamykając za sobą drzwi. Kiedy
tylko zamknęłam się w sypialni pamiętając, żeby klucz zostawić w zamku,
pozwoliłam łzom płynąć obficie po moich policzkach. Byłam tak zmęczona, że
zasnęłam skulona na krześle.
Kiedy obudziłam
się cała zdrętwiała i stwierdziłam, że moją głowę rozsadza potężna migrena
wymknęłam się cicho z pokoju i wkradłam się do swojej sypialni. Sasuke jeszcze
spał, więc bezpiecznie weszłam do garderoby i wzięłam coś do przebrania. Gdy z
niej wyszłam z paniką stwierdziłam, ze mojego męża nie ma w miejscu, w którym
go zostawiałam. Nagle poczułam na swoim karku jego ciepły oddech, a moje ciało
zareagowało gwałtownym dreszczem. Dłonie Sasuke powędrowały jedna na moją
talię, a druga na ramię. Zsunął delikatnie materiał szlafroka i zaczął składać
subtelne pocałunki na mojej nagiej skórze. Mój oddech lekko przyspieszył. Może
na co dzień był zimny i bezuczuciowy, ale w nocy zmieniał się w ognistego i
namiętnego kochanka. Wiedziałam, że mu się nie oprę i to mnie martwiło.
Poprowadził mnie do łóżka i delikatnie na nie pchnął. W jego ruchach było tyle
subtelności i łagodności, co nigdy w jego słowach.
Leniwymi ruchami
gładził moje ramiona, całując mnie w międzyczasie po szyi i ustach. Jego łagodne
i zamglone spojrzenie rozczulało mnie do tego stopnia, że po prostu płakałam.
Delikatnie scałował moje łzy i zaczął wodzić nosem po wrażliwej skórze wokół
kącików moich warg. W mojej głowie tłukło się pytanie dlaczego jest taki czuły
i kochający tylko w takich chwilach? Kiedy ten potworny tyran przejął władzę
nad moim Sasuke? Nad tym szarmanckim i ułożonym chłopakiem, któremu
bezwarunkowo oddałam swoje serce i duszę. Nad tym troskliwym i słuchającym
cierpliwie moim ukochanym.
Leżałam bez
szlafroka i poddawałam się żarliwym pieszczotom mojego męża. Moje ciało nie
umiało kłamać. Byłam jak marionetka w dłoniach sprawnego lalkarza. Byłam jego
własnością i tylko on miał do mnie prawo. Będąc chorobliwie zazdrosnym Sasuke
potrafił brutalnie ranić ludzi, a niesubordynację w pracy karał bezlitosnymi
wypowiedzeniami, bez żadnych odpraw czy świadczeń. On nie miał podwładnych… On
miał armię.
- Sakura… - pełne
miłości i podniecenia westchnięcie Sasuke wyrwało mnie z zamyślenia. Pragnął
mnie, szukał mojej bliskości i łaknął uwagi moich oczu i myśli. Nawet te
należały do niego. Targana bólem i żalem po niepojętej stracie zwróciłam w jego
stronę zbolałe spojrzenie.
- Jestem tu. –
wyszeptałam, łykając łzy i dławiąc szloch. Widziałam w jego oczach zagubienie,
ale nie umiałam z nim walczyć. Miałam poczucie, jakby coś ważnego, coś co
tworzyło z moją duszą nierozerwalną całość, próbowało wyrwać się z moich mocno
zaciśniętych pięści.
- Wiem. –
powiedział cicho i wszedł we mnie powoli. Spotęgowane doznanie zawładnęło mną do
reszty. Moje myśli i cielesne doznanie stworzyło chemiczną mieszankę, która
dostarczyła tyle bolesnej rozkoszy, aż zabrakło mi tlenu. Nie poruszał się,
tylko napawał sumienie moim pożądaniem i uległością. Spijał z moich warg
westchnięcia i jęki, łapał dłońmi moje spazmy i dreszcze, więził w swoim
hipnotyzującym spojrzeniu mój zbłąkany, szaleńczy wzrok. Pochwycił mnie w
ramiona i mocno do siebie przytulił. W jego silnych i władczych objęciach
czułam się irracjonalnie bezpieczna i kochana.
- Cokolwiek nie
zrobisz, ja i tak cię kocham. – westchnęłam w jego szyję. Ból, jaki sprawiło mi
to wyznanie, był niewymiarowy, spoza tego pokoju, miasta, kraju, świata.
Uwięziona we własnych uczuciach, skazana na mrok.
- Wiem. –
odpowiedział i poruszył się gwałtownie.
Tej nocy nie
zaliczę do spokojnych i owianych alkową snów i koszmarów. Ta noc wykraczała
poza wszelkie normy. Ta noc była po prostu inna.
Rano obudziłam
tylko swoją świadomość. Moje powieki wciąż były zamknięte, a oddech miarowy.
Powoli analizowałam całą sytuację, w jakiej obecnie się znajdowałam. W końcu
otworzyłam oczy i z wielkim zdziwieniem stwierdziłam dwie wykluczające się
nawzajem zjawiska. A mianowicie godzina jedenasta po południu i Sasuke śpiący
przy moim boku o tak późnej porze. Poruszyłam się niespokojnie, na co jego
ramię oplatające mnie w pasie zacisnęło się mocniej. Niszczyć idyllę czy znosić
potem jego niezadowolenie przez cały tydzień? Już podjęłam decyzję.
- Sasuke, jest
już po jedenastej. – wyszeptałam mu do ucha.
- Yhm. –
zamruczał w odpowiedzi, ale nie obudził się.
- Sasuke… -
szturchnęłam go lekko w ramię, ale i to nie podziałało. Naćpał się czymś czy
jak? Zaśmiałam się cicho z własnej wybujałej wyobraźni.
- Czemu patrzysz
na mnie z przerażeniem? – zapytał trzeźwo. Zamarłam. To już było coś całkowicie
nowego i jeszcze nie zdążyłam wypracować odpowiedniej strategii przeciwko
takiemu obrotowi sprawy.
- Jest jedenasta.
Nie powinieneś być w pracy? – zwróciłam się do niego ledwie panując nad swoim
drżącym głosem. Bacznie zlustrował moją wykrzywioną strachem i niepewnością
twarz i uśmiechnął się. Tak ludzko.
- Nawet
pracoholicy muszą kiedyś odpocząć. A co daje więcej radości i spokoju jak nie
dzień spędzony ze swoją żoną? – musiałam jeszcze śnić. Na pewno to była jakaś
mara, a nie Sasuke. Nawał podejrzeń i spekulacji spadł na mnie jak lawina.
Dosłownie zmiażdżyła mój mur obronny i poważnie naruszyła konstrukcję
psychiczną. To musiał być albo sen, albo jakiś podstęp. Tak. Na pewno.
- Będziesz
patrzył jak dziergam? – zapytałam niepewnie, a on zaśmiał się. Zgłupiałam.
- Ty nie
dziergasz, kochanie. Może nie ma mnie całymi dniami w domu, ale to nie znaczy,
że nie wiem co się w nim dzieje. – ucałował moje drżące wargi. Jednak gdy
ujrzał moje zastygłe, w tej samej mieszance strachu i niepewności, oblicze,
spoważniał. – Źle się czujesz? – tego było za wiele. Może i wywołam kolejną
kłótnię, ale nic mnie to nie obchodziło. Musiałam wiedzieć, co jest grane.
- Przestań! Przestań!
– podniosłam głos i wyskoczyłam z łóżka. W lot złapałam jego wczorajszą
koszulę, szybko zarzuciłam ją na siebie i zaczęłam nerwowo chodzić po pokoju.
Usiadł i oparł się o wezgłowie mebla, a jego mina nie zdradzała żadnej, choćby
najmniejszej emocji. Perfekcyjnie odlana maska obojętności i niezmiennie czujny
wzrok. – Nie mogę! Już dłużej tak nie mogę. – rzuciłam mu błagalne spojrzenie,
jednak nie liczyłam na żadną reakcję ze strony Sasuke.
- Co się dzieje?
– zapytał. Nie potrafiłam zdefiniować zabarwienia jego głosu. Żadnego
podtekstu, nic.
- Do czego
dążysz? Czemu nagle zrobiłeś się taki troskliwy? Gdzie tkwi haczyk? Jaki masz
plan? Gdzie jest podtekst? – wyrzucałam z siebie kolejne pytania, lecz wbrew
pozorom zamiast nakręcać się jeszcze bardziej, uspokajałam się.
- Dlaczego
twierdzisz, że coś się za tym kryje? – zapytał najspokojniej w świecie, a ja, z
równym spokojem i zapałem co on, odpowiedziałam.
- Bo człowiek,
taki jak ty, nigdy nie robi niczego bezinteresownie. – wstał z łóżka i, zupełne
nie przejmując się swoją nagością, podszedł do mnie. Nie wiedziałam, czego się
spodziewać. Krzyknie? Szarpnie? Uderzy?
- Uważasz, że
jestem interesowny i bezwzględny? – tak prosto z mostu. Bez ostrzeżenia.
Skutecznie zamknął mi usta. Co powiedzieć? Kłamać?
- Tak właśnie
uważam. – odważnie odpowiedziałam i spojrzałam mu w oczy. – Traktujesz ludzi
przedmiotowo. Mnie traktujesz przedmiotowo. Tego mi nie wolno, tamtego mam nie
ruszać, tu nie zaglądać, a tak mam siedzieć, stać, jeść, pić i oddychać. –
ciągnęłam niezrażona. Pod wpływem impulsu moja odwaga i zdolność jasnego
wyrażania własnego zdania w jego obecności wzrosły. Złapał moją twarz w obie dłonie, a ja już
wyobraziłam sobie, jak z łatwością i dziką radością skręca mi kark. Nie był
zdolny do wypowiedzenia ani jednego słowa. Nie chciał, albo nie umiał. Dwie
możliwości, jeden diabeł. Pocałował mnie i odsunął się na bezpieczną odległość.
- Ogarnij się.
Dzisiaj jedziesz ze mną. – rzucił i zaciągnął mnie do łazienki. Wspólny
prysznic to nie była nowość. Już wiedziałam, jak to się skończy.
Wszedł do firmy
po jakieś akta, a ja siedziałam w samochodzie i wpatrywałam się w te wszystkie
szczęśliwe kobiety, które w pracy nie miały wesoło, ale w domu miały ciepło i
rodzinną atmosferę. No, może nie wszystkie, ale większość. Jak ja zazdrościłam
im tego wszystkiego. No, bo kto znał taką panią Yuki? Albo nawet pana o
nazwisku Yoshi? Nikt. A nazwisko Uchiha od pokoleń istnieje nie tylko w
biznesie, ale także w wielu dziedzinach nauki. Znani ze swojego profesjonalizmu
i przedmiotowego podejścia do wszystkiego, co żyje. Dosłownie nastawienie jak
do jakiejś gorszej rasy. Czy to oznaczało, że jestem ta gorsza?
W mniemaniu
Sasuke byłam tą gorszą, a teraz zostałam uratowana przez wielkodusznego i
dobrotliwego Sasuke Uchiha, który poślubił zbluzganą brudnym nazwiskiem nic
nieznaczących Haruno, dając jej zaszczyt bycia w świecie kimś ważnym, liczącym
się. Żona rekina biznesu, Sakura Uchiha. Istnieję jako małżonka, jego partnerka
w życiu, a słowo ‘żona’ oznacza jedynie pozycję społeczną, a nie ostoję i
wsparcie dla swojego męża. Moje rodzinne wychowanie i wartości zostały
zdławione przez jego nieobecność uczuciową i ogólny, emocjonalny marazm,
wynikający z jakiegoś niewyjaśnionego afektywnego upośledzenia z przeszłości.
No, bo nie mógł przecież urodzić się z plakietką ‘zimny dupek’!
- Jedziemy. –
jego obecność mną nie wzruszyła. Nawet nie drgnęłam. Zbyt dobrze i bezpieczne
czułam się ignorując go i pogrążając się we własnych przemyśleniach, żeby dla
zwykłego podtrzymania rozmowy rezygnować z tej ostoi. Mojego azylu. W pewnej
chwili jednak musiałam zareagować. Moim żołądkiem szarpnęło, a w gardle stanęła
wielka gula.
- Zatrzymaj
samochód! – warknęłam. Zawroty w głowie dawały wrażenie jazdy na karuzeli, co
nie działało kojąco na mój żołądek. O dziwo posłuchał mojego rozkazu, ale nie
miałam czasu ani nawet sposobności, by pławić się w tym malutkim zwycięstwie,
bo natychmiast wyskoczyłam z wnętrza pojazdu i wpadłam w najbliższe krzaki.
Wszystko, co zjadłam do tej pory zostało zwrócone w piorunującym tempie.
Wstrząsnęło mną i ponownie nachyliłam się, aby zwymiotować.
- Co się dzieje?
– zapytał. Pokręciłam jedynie głową i znów podniosło mnie, jednak tym razem nie
miałam już czym zwracać.
- Słabo mi. –
wyszeptałam. Odgarnął mi z czoła włosy i poczekał, aż odruch ustąpi. Wziął mnie
na ręce, a ja wtuliłam się w niego mocno, jak nigdy łaknąc bliskości Sasuke. –
Nie puszczaj mnie. Proszę, nie zostawiaj mnie. – błagałam cicho i wczepiłam się
w jego koszulkę, przerażona perspektywą jego nagłego odejścia.
- Nie zostawię. –
mruknął. Wsiadł ze mną na tylne siedzenie jego nowiutkiego cadillac ‘a.
- Zabrudzę ci
tapicerkę… - szepnęłam i zaszlochałam. Pogłaskał mnie po plecach.
- Chrzanić auto.
Co ci jest? – nie był jednak zły. Może nawet wyczułam nadzieję w jego głosie?
Sama już nie wiedziałam. Nie miałam bladego pojęcia, co mogło być przyczyną
mojego złego samopoczucia.
- Pomóż mi… - zdążyłam
jedynie wyszeptać, nim zapadłam w bagnistą ciemność.
Słyszałam jak
przez wytłumienie głosy lekarzy. Nic jednak nie potrafiłam wyłowić z ich
krzyków i wywodów. To było takie męczące, gdy nagle wszystko wokoło straciło
jakikolwiek sens. Złapałam się na tym, że wśród tej całej wrzawy szukam głosu
Sasuke. Powiedział, że mnie nie zostawi. Czy to było tylko jego czcze gadanie?
Czy był aż tak wyrachowany, żeby zostawić mnie samą na pastwę niesprzyjającego
losu? Obawiałam się, że tak. I czułam się potwornie winna, z powodu mojego
zwątpienia we własnego męża, ale nawet serce krzyczało z bólu samotności, a
rozum w pełni je popierał.
Wreszcie się
ocknęłam. Urywki świadomości łączyły się w jako tako spójną całość, a umysł
starał się wystartować w pełni swoich możliwości. Chwilę trwało, nim impuls z
mojego mózgu, poprzez neurony, dotarł do powiek i rozkazał im uniesienie się.
- Sasuke? –
zapytałam, mimowolnie wyciągając rękę gdzieś w przestrzeń, ale natknęłam się na
pustkę. W głębi ducha liczyłam na jego obecność.
- Pani mąż
poszedł do bufetu. Powinien za moment wrócić. – uśmiechała się do mnie
pielęgniarka, której wcześniej nie zauważyłam. Kobieta w ekspresowym tempie
znalazła się przy moim łóżku i podpięła coś do kroplówki.
- Niech mi tylko
pani powie, czy jestem w ciąży. – objawy się zgadzały. Poza tym to jedyna
rzecz, jaka przyszła mi na myśl.
- Nie, nie jest
pani w ciąży. – usłyszałam wyrocznię. Nie umiałam na dany moment określić czy
cieszyłam się z tej wiadomości. No, bo jak nie ciąża, to co?
- Sakura? –
usłyszałam głos Sasuke. Tak upragniony i wybłagany w głębi mojego umysłu. Był
troskliwy i przerażony.
- Jesteś. Jesteś
tu ze mną… - uspokajałam oddech, kiedy dosiadł się do mnie i złapał mnie za
rękę.
- Cokolwiek nie
zrobisz, ja i tak będę cię kochał. – powtórzył cicho zdanie, które
wypowiedziałam poprzedniej nocy. Moje oczy zaszły łzami, a w klatce ścisnął
mnie nieopisany ból.
- Witam państwa.
– atmosferę zmącił natrętny głos wchodzącego mężczyzny. Przedstawił się jako
mój lekarz prowadzący. – Niestety, ale nie mam pomyślnych wiadomości. –
zamarłam. Sasuke widocznie także nie wiedział, co mężczyzna ma nam do
przekazania, bo spiął się momentalnie, a jego spojrzenie bacznie lustrowało
mimikę lekarza.
- Powie nam pan
wreszcie co jest na rzeczy, czy mam pana zmusić? – warknął nieprzyjemnie mój
mąż. Szybko złapałam go za rękę i ścisnęłam lekko w uspokajającym geście.
Westchnął.
- Pani Sakuro, ma
pani guza. – odleciałam. Dosłownie. Zemdlałam. Nagle urwał mi się film i już.
Mam guza? To jakiś kiepski żart?! Bo osobiście czuję się jak w jakiejś
tandetnej niskobudżetowej produkcji, gdzie chorym i niezrozumiałym sposobem
gram główną rolę. Nie dam się w to wrobić.
Obudziłam się.
Nie wiem, która była godzina, jaki dzień. Nie interesowało mnie to, bo dla mnie
czas stanął w momencie postawienia nierokującej na przyszłość, diagnozy.
- Saki… - nie
pamiętam, kiedy ostatni raz zwrócił się do mnie w taki sposób. Moje serce
drgnęło, ale momentalnie zamarło w oczekiwaniu na inny splot wydarzeń.
Niestety, to nie było déjà vu, które pozwoliłoby mi na ponowne przeżycie tego
samego dnia, tylko z innym skutkiem. Czas nieubłaganie płynął dalej, a ja
tkwiłam jak kamień na dnie jego rzeki.
- Więc to nie był
sen? – załkałam cicho. Nie musiał nic mówić. Jego spojrzenie jak nigdy wyrażało
wszystko.
- Masz guza
wielkości mandarynki, który uciska na twój kręgosłup. Jest kwestią czasu, jak
zniedołężniejesz od pasa w dół. – zreferował głosem maszyny; bez uczuć i
zbędnych ubarwień. Nabrałam w płuca sporą dawkę powietrza i zatrzymałam je.
Czułam, jak dreszcze rytmicznie przesuwają się po mojej skórze.
- Wyjdź. –
warknęłam. Nie ruszył się z miejsca. Ogłuchł?! – Wynoś się stąd! Nie chcę cię
więcej widzieć na oczy! – nie wiem, czemu tak mówiłam. Teraz, z głębszej
perspektywy, bo z perspektywy upływu czasu, widzę, że tak naprawdę nie chciałam
jego litości. Byłam pewna, że rozwiedzie się ze mną. Po co mu niepełnosprawna
żona z wielkim, nieuleczalnym guzem? Łamałam się. Proces rozwoju mojej depresji
dałoby się zapisać w postaci kilkusekundowego cyklu.
Już tego samego
dnia odmówiłam przyjmowania jakichkolwiek posiłków. Upierałam się, że wszędzie
będę chodziła sama, o własnych siłach. Prawie w ogóle nie kładłam się do łóżka
w obawie, że gdy poleżę chociażby kilka sekund, to zaniemogę na zawsze.
Paranoja zawładnęła moim życiem w kilka chwil. Tak mało brakowało, żebym
całkowicie dała się złamać przez los.
Sasuke nie
pojawił się przez kilka najbliższych dni. Kazałam przefaksować moją wiadomość
do jego gabinetu. W treści wpisałam prośbę o szybki rozwód i całkowicie
zrzekłam się jakiejkolwiek części majątku Sasuke. Nie rościłam sobie żadnych
praw.
- Proszę o
przeniesienie mnie do zwykłego szpitala miejskiego. Jeżeli jednak nie ma
potrzeby mojej dalszej hospitalizacji, to pozwolę sobie zażądać wypisu ze
skutkiem natychmiastowym. – stałam przy swoim łóżku i zapinałam ostatni guzik
od mojej koszuli.
- Niestety, nie
możemy pani wypisać. – pielęgniarka nerwowo skubała rożek swojego kitla.
Podniosłam na nią karcące spojrzenie.
- W takim razie
opuszczam szpital bez wypisu. Na własne życzenie. Jestem osobą dorosłą i nikt
mnie nie ubezwłasnowolni. Żegnam. – skierowałam się w stronę wind. W pewnej
chwili poczułam, jak moje kolana sztywnieją, a łydki zaczynają mrowić. Wzięłam
kilka głębszych wdechów i odczekałam tę chwilę słabości. Nie byłam przygotowana
na to, że paraliż może nastąpić w tak krótkim czasie. Wsiadłam do windy i
wcisnęłam ‘parter’. Zjechałam w dół i weszłam do przestronnego holu.
Rozglądałam się po klinice, gdy napotkałam Sasuke, stojącego przy kontuarze.
Spanikowana wbiegłam do damskiej toalety i zabarykadowałam się w jednej z
kabinek. Wzięłam kilka głębszych wdechów i rozmasowałam drętwiejące łydki.
Czego się bałam?
Co mógł mi zrobić Sasuke? Był moim mężem, a ja rozpaczliwie szukałam w nim
oparcia. Zwłaszcza teraz, w tym trudnym dla mnie momencie życia. Wiedziałam
kogo napotkam, gdy wyjdę z łazienki. Poprawiłam więc bluzkę, przeczesałam
palcami włosy i na zdrętwiałych nogach wyszłam z kabiny.
Mój mąż stał w
drzwiach, oparty o ich framugę. Nie poznałabym go kilka dni temu. Dzisiaj
patrzyły na mnie zaszklone, pociemniałe od niewyspania oczy, otoczone cieniami
i workami, które odcinały się gwałtowną szarością na tle bladej skóry. Innymi
słowy obraz nędzy i rozpaczy.
- Nie podejdę
dalej. Nie panuję nad nogami. – powiedziałam i zachwiałam się lekko. Sasuke
kocim ruchem doskoczył do mnie i złapał, w porę chroniąc przed, jednym z wielu
z resztą, upadkiem. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy. Umiałam jedynie
uczepić się palcami jego koszuli i wpatrywać się w guziki, natrętnie licząc w
nich oczka. Zaskakujące, ale za każdym razem było ich cztery. O, ironio.
- Nie dam ci
rozwodu. – powiedział. To musiało trawić go przez ostatnie kilka dni, skoro
wyrzucił te słowa z niewypowiedzialną ulgą.
- Nie męcz się ze
mną. – rzuciłam, usilnie przekonując się do własnych słów. – Daję ci możliwość
normalnego życia. Bez ciężaru w postaci chorej żony. – dodałam i pożałowałam
tych słów. Ścisnął mocniej moje nadgarstki i szarpnął mną lekko. Podziałało, bo
podniosłam na niego zbolałe spojrzenie.
- Saki… -
zamruczał. Zamknęłam powieki, starając się nie uronić ani jednej łzy. – Chodźmy
do domu. Bez ciebie nie umiem zasnąć. – wziął mnie na ręce i skierował się do
wyjścia. Szarpnęłam się lekko.
- Puść mnie.
Chciałabym iść sama, dopóki jeszcze potrafię. – odepchnęłam jego pomocną dłoń i
skupiona doszłam do drzwi z kolosalną zadyszką. Czułam się tak staro. Jakbym
nagle dostała w niechcianym darze dodatkowe trzydzieści lat. Trzydzieści lat
dodatkowego bólu i cierpienia. Przejście przez hol zajęło mi piętnaście minut.
Normalnie trwałoby to dwadzieścia sekund. Sasuke jednak cierpliwie szedł za mną
i asekurował mnie do wyjścia. Potem nie słuchał już moich protestów, tylko
wziął mnie na ręce i niemalże biegiem dotarliśmy do auta. Wsadził mnie na
przednie siedzenie i zamknął drzwi, a sam prędko zasiadł za kierownicą i ruszył
w stronę domu.
Tę noc spędziłam
na bezsennych przemyśleniach. Podczas, gdy Sasuke spał wtulony w moje ciało, ja
usilnie starałam się zrozumieć cel, dla którego zachorowałam. Jednak za nic w
świecie nie potrafiłam go rozgryźć. Mimowolnie przeczesałam jeszcze wilgotne po
kąpieli włosy Sasuke i oddałam się w łaskawe objęcia Morfeusza.
Autor: .romantyczka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz