piątek, 2 listopada 2012

A zegar tyka... [1]

Moja historia zaczęła się jakiś czas temu. Początki były łzawe i tkliwe, ale później to, co kiełkowało na pięknego motyla zmieniło się w paskudną ćmę. Cudowne uczucie zamiast rosnąć malało i uciekało jak powietrze z przebitego balonu.
- Ty to masz szczęście. – usłyszałam pewnego wieczora od mojej znajomej, Temari, kiedy siedziałyśmy u niej w salonie na kawie. Przed domem zaparkowany był samochód, w którym czekał na mnie mój kierowca, a przy drzwiach warował ochroniarz. – Wyszłaś za mąż za najbogatszego, najprzystojniejszego i najbardziej czułego mężczyznę w kraju. – rozmarzyła się. Najbogatszego, tak. Najprzystojniejszego, owszem. Ale najbardziej czułego? Nigdy. Nazwać lodowiec czułym to bardziej trafne stwierdzenie, niż nazwanie tak mojego męża.
- Wybacz, Temari, ale muszę się już zbierać. Umówimy się telefonicznie. – pożegnałam się i wyszłam.
- Takeo, nie musisz łazić za mną krok w krok. – rzuciłam zirytowana, kiedy ochroniarz niemalże nakrył mnie swoim ciałem broniąc chyba jedynie przed powietrzem.
- Ale… - zaczął, a ja przerwałam mu gestem.
- Wiem, że mój mąż jest paranoikiem, ale uwierz mi. Powietrze jest mi raczej niezbędne do życia. – odpowiedziałam bardziej zmęczonym i znużonym niż zirytowanym tonem. Kiwnął niepewnie głową i otworzył mi drzwi od samochodu. – Dziękuję.
- Dokąd? – zapytał kierowca.
- Myślałam, że Sasuke wydał jasne dyrektywy. Po odwiedzinach u pani Nara wracam do domu. – rzuciłam zdziwiona.
- Pan Uchiha dzwonił chwilę temu i zarządził, aby nie wracała pani do czasu, aż skończy spotkanie. – spojrzał na mnie wyczekująco. Westchnęłam.
- Do mojej matki. – zapadłam się w fotel.
- Ale pani mąż zabronił mi wozić tam panią. – ze stoickim spokojem odpowiedział mężczyzna.
- A co mnie to interesuje?! Albo mnie tam zawieziesz, albo pójdę pieszo. – zagroziłam i już otwierałam drzwi, kiedy wzrok kierowcy zmiękł.
- Jak sobie pani życzy, pani Uchiha. – odpalił silnik.
- Dziękuję, Yozi. – westchnęłam i potarłam palcami skronie. Czekał mnie kawałek drogi, więc zdjęłam buty, podwinęłam nogi na siedzeniu i wróciłam wspomnieniami do dnia, w którym poznałam Sasuke.
Siedziałam w kawiarni na obrzeżach Tokio. Jak zwykle zamówiłam szarlotkę na ciepło i kawę z cynamonem. Zagłębiona w lekturze nie odbierałam żadnych bodźców z zewnątrz. Byłam w innym świecie, z resztą jak zwykle, kiedy w coś się angażowałam. Jednak w pewnej chwili coś tknęło mnie, żeby rozejrzeć się po pomieszczeniu. Natknęłam się wzrokiem na samotną na oko pięciolatkę. Siedziała przy stoliku i machała wesoło nóżkami. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że była sama. W kawiarni bowiem siedziałam z dorosłych tylko ja. Zamknęłam książkę i podeszłam do jej stolika. Wpatrywały się teraz we mnie baczne czarne tęczówki.
- Jesteś tutaj sama? – zapytałam.
- Tak, proszę pani. – odpowiedziała poważnie. Pokiwałam głową w uznaniu, ale wewnątrz zaniepokoiłam się. Kto zostawia dziecko same w takim wieku?
- Jak masz na imię? – odsunęłam kosmyk włosów za ucho.
- Samiko.- odpowiedziała. – Ja jestem Sakura.
- Mogę się przysiąść? – wskazałam dłonią na wolny fotel, a dziewczynka skinęła głową. Umościłam się w poduchach i zmierzyłam ją zaciekawionym spojrzeniem. – Niech zgadnę. Schowałaś się rodzicom? – uśmiechnęła się konspiracyjnie, a ja już wiedziałam, że spłatała im piorunującego figla.
- Teraz ja zgadnę. – rzuciła. – Ty uciekłaś złemu smokowi z bajki. – zaśmiałabym się, gdyby nie jej poważny wzrok.
- Na jakiej podstawie tak sądzisz? – zapytałam.
- Masz różowe włosy, duże i ładne zielone oczy i wyglądasz jak księżniczka. – odpowiedziała.
- No to skoro wydało się, że uciekam smokowi to może powiesz mi, gdzie są twoi rodzice? – uśmiechnęłam się.
- W Chinach na konferencji w sprawach biznesowych. Jestem pod opieką wujka. – zamurowało mnie. Rezolutne i inteligentne dziecko. Samiko zaczęła bawić się czarnym jak smoła kosmykiem, który wysunął się z niesfornie zaplecionego warkocza.
- Kto cię uczesał? – zapytałam, chichocząc. Mała wyraźnie się ożywiła.
- Wujek Sasuke! Mówiłam mu, że źle to robi, ale on powiedział, że jest mistrzem w robieniu warkoczy. – zakryła rączką usta.
-  Niewątpliwie. – odparłam. – Gdzie mieszka wujek?
Chwilę potem znajdowałyśmy się w bogatej dzielnicy Tokio przed najpiękniejszym domem jaki kiedykolwiek widziałam.
- Twój wujek to Sasuke Uchiha? – zapytałam. Tę rezydencję znałam niewątpliwie. Moja mama była kiedyś w niej kucharką, ale to było za czasów jego rodziców.
- Znasz go? – podskoczyła. Złapałam ją za rękę i poprowadziłam do bramy. Zadzwoniłam i po chwili przez dróżkę pędziła ku nam zasapana pulchna kobieta.
- Samiko! Samiko! – krzyczała przez łzy. Sądząc po reakcji tej kobiety dziewczynka musiała na długo zniknąć z domu. Brama rozwarła się, a Samiko wpadła w ramiona rozpłakanej kobieciny.
- Mizuki! – odpowiedziała czarnowłosa i ogarnęła rączkami szyję Mizuki. Uśmiechnęłam się i odwróciłam się z zamiarem odejścia, kiedy na podjazd wjechał czarny, sportowy samochód. Zamarłam. Sasuke Uchiha. Wjechał wyżej, a ja czym prędzej umknęłam zamykającej się bramie.
- Zaczekaj! – krzyknęła za mną Mizuki. Pomachałam jej jedynie ręką i pędem ruszyłam do domu.
Kilka dni później, kiedy czytałam książkę w tej samej kawiarni wspomnienia tamtego dnia napłynęły bez zapowiedzi. Po moim sercu rozlało się ciepło na myśl o Samiko. Z cichym westchnięciem zamknęłam tomik i wpatrzyłam się w okno.
- Ty jesteś Sakura? – usłyszałam nad sobą męski głos. Zdziwiona podniosłam spojrzenie i chwilę potem patrzyłam w oczy Sasuke Uchihy.
- Tak, w czym mogę pomóc? – zapytałam i gestem ręki wskazałam wolne miejsce przy stoliku. Mężczyzna usiadł i zmierzył mnie spojrzeniem, z którego nie dało się nic wyczytać.
- To ty odnalazłaś moją bratanicę kilka dni temu. – bardziej stwierdził niż zapytał, ale ja i tak pokiwałam głową. – Chciałem ci podziękować. Z tym urwisem nie da się spokojnie wytrzymać godziny, a od tamtej pory całymi dniami opowiada o różowowłosej księżniczce Sakurze. – kąciki jego ust powędrowały lekko ku górze, a w moim sercu zrobiło się nagle cieplej. Zmieszana odwróciłam wzrok w stronę blatu.
- Nie ma za co. Zdziwiłam się, że mała dziewczynka kręci się o tej porze w takim miejscu sama. Podeszłam i porozmawiałam. Tyle. – rzuciłam i schowałam książkę do torby. Podniosłam się z miejsca, a Sasuke wraz ze mną. – Nie musiał się pan fatygować. – zaśmiał się, a od dźwięku jego śmiechu na mojej skórze wystąpiła gęsia skórka. Sakura, co się z tobą dzieje?!
- Itachi zabiłby mnie, gdyby Samiko spadł włos z głowy, a Tami dostałaby zawału. – stwierdził. Uśmiechnęłam się nieznacznie. – Spodobała ci się wersja, w której ginę? – spytał poważnie.
- Nie, nie! Skądże! – gwałtownie zaprzeczyłam. – Przypomniał mi się tylko piękny warkocz Samiko tamtego dnia. Trochę niestosownie się zachowałam. Proszę mi wybaczyć. – uśmiechnęłam się przepraszająco.
- Mistrzyni dyplomacji. – jego usta wykrzywił szarmancki grymas uśmiechu, a moje serce ruszyło w galop. – Może dasz się zaprosić na kawę?
Potem wszystko było jak z bajki. Sasuke-książę na białym rumaku i Sakura-księżniczka w wysokiej wieży. Piękne spotkania, czułe spojrzenia, słodkie słówka. Lubię cię, kocham cię, jesteś dla mnie ważna, ty dla mnie też. W końcu usłyszałam ‘Wyjdź za mnie’. Zgrozo, zgodziłam się nie wiedząc, na co się piszę. Piekło na ziemi. Ciągła kontrola, tabuny paparazzi, ochroniarze, kierowcy, prywatni lekarze. Zakazy, nakazy, wykazy. Byłam jak więzień we własnym domu. Koszmar. Jedyny promyczek radości to wizyty ośmioletniej Samiko.
- Jesteśmy na miejscu. – usłyszałam, jak Yozi gasi silnik i zwraca się do mnie z uśmiechem.
- Dziękuję. W razie czego zmusiłam cię, żebyś mnie tu przywiózł. – odpowiedziałam i wyszłam z auta. – Takeo, tu mnie nikt nie dźgnie nożem. – warknęłam, kiedy ochroniarz zmierzał ku mnie z ręką zawieszoną na kaburze. Posłusznie, acz niechętnie cofnął się do tyłu. Zapukałam do drzwi. Nie musiałam długo czekać.
- Mamo… - szepnęłam i padłam w objęcia ukochanej kobiety.
- Sakuro. – powiedziała w moje włosy i wciągnęła mnie do środka. – Tak tęskniłam.
- Ja też, mamusiu. – rozkleiłam się i rozpłakałam rzewnie. Usiadłyśmy w salonie.
- Napijesz się herbaty? – zapytała.
- Nie mamy za wiele czasu. Udało mi się przekabacić kierowcę, żeby mnie tu przywiózł. Kwestią czasu jest, jak Sasuke dowie się, gdzie jestem. – odpowiedziałam.
- Co to się podziało… Przecież wydawał się być takim miłym chłopakiem. – zamyśliła się. Coś ukłuło mnie w sercu, ale nic nie odpowiedziałam. Chwilę potem słyszałam głos Takeo zza drzwi, że Sasuke kazał natychmiast przywieźć mnie do domu.
- Mamo… - rzuciłam błagalnie, kiedy podeszła do mnie i przytuliła mnie do serca.
- Wiem, kochanie. Wiem. Pamiętaj, że u mnie zawsze znajdziesz pomoc. – dodała mi otuchy, która wyparowała, kiedy wysiadłam z auta i spotkałam się spojrzeniem z surowym wzrokiem Sasuke. Wyszłam po schodach i minęłam go w drzwiach nie odzywając się ani słowem. Wyszłam na piętro czując jego obecność tuż za mną. Czekała mnie burza stulecia. Wsunęłam się do sypialni i skierowałam się do garderoby, gdzie odwiesiłam płaszcz na wieszak.
- Gdzie byłaś? – zapytał. Zastanawiałam się co odpowiedzieć. Musiałam powiedzieć mu prawdę, bo jeżeli sam ją znał, moje kłamstwo wprawiłoby mnie w nie lada problemy.
- U Temari, a później u matki. – odpowiedziałam stoicko i wyszłam z garderoby.
- Zakazałem ci odwiedzania jej. – warknął.
- Nie możesz zabronić mi widywania się z własną matką! – podniosłam głos, ale momentalnie się uspokoiłam. Nie było sensu krzyczeć, skoro na Sasuke nie robiło to żadnego wrażenia.
- Owszem, mogę. I zrobiłem to, ale ty złamałaś zakaz. – rzucił jadowicie. Zdjęłam sukienkę i rzuciłam ją na łóżko. Stanęłam do niego tyłem i zrzuciłam z siebie biustonosz. Ubrałam się w szlafrok i wrzuciłam sukienkę do kosza na pranie.
- Nie potrafię pojąć dlaczego zabraniasz mi widywać się z nią. – rzekłam zgodnie z prawdą.
- Nie musisz wszystkiego rozumieć. – jego bezuczuciowy głos zranił mnie dogłębnie.
- Śpię dzisiaj w pokoju gościnnym. – rzuciłam i wyszłam z pokoju zamykając za sobą drzwi. Kiedy tylko zamknęłam się w sypialni pamiętając, żeby klucz zostawić w zamku, pozwoliłam łzom płynąć obficie po moich policzkach. Byłam tak zmęczona, że zasnęłam skulona na krześle.
Kiedy obudziłam się cała zdrętwiała i stwierdziłam, że moją głowę rozsadza potężna migrena wymknęłam się cicho z pokoju i wkradłam się do swojej sypialni. Sasuke jeszcze spał, więc bezpiecznie weszłam do garderoby i wzięłam coś do przebrania. Gdy z niej wyszłam z paniką stwierdziłam, ze mojego męża nie ma w miejscu, w którym go zostawiałam. Nagle poczułam na swoim karku jego ciepły oddech, a moje ciało zareagowało gwałtownym dreszczem. Dłonie Sasuke powędrowały jedna na moją talię, a druga na ramię. Zsunął delikatnie materiał szlafroka i zaczął składać subtelne pocałunki na mojej nagiej skórze. Mój oddech lekko przyspieszył. Może na co dzień był zimny i bezuczuciowy, ale w nocy zmieniał się w ognistego i namiętnego kochanka. Wiedziałam, że mu się nie oprę i to mnie martwiło. Poprowadził mnie do łóżka i delikatnie na nie pchnął. W jego ruchach było tyle subtelności i łagodności, co nigdy w jego słowach.
Leniwymi ruchami gładził moje ramiona, całując mnie w międzyczasie po szyi i ustach. Jego łagodne i zamglone spojrzenie rozczulało mnie do tego stopnia, że po prostu płakałam. Delikatnie scałował moje łzy i zaczął wodzić nosem po wrażliwej skórze wokół kącików moich warg. W mojej głowie tłukło się pytanie dlaczego jest taki czuły i kochający tylko w takich chwilach? Kiedy ten potworny tyran przejął władzę nad moim Sasuke? Nad tym szarmanckim i ułożonym chłopakiem, któremu bezwarunkowo oddałam swoje serce i duszę. Nad tym troskliwym i słuchającym cierpliwie moim ukochanym.
Leżałam bez szlafroka i poddawałam się żarliwym pieszczotom mojego męża. Moje ciało nie umiało kłamać. Byłam jak marionetka w dłoniach sprawnego lalkarza. Byłam jego własnością i tylko on miał do mnie prawo. Będąc chorobliwie zazdrosnym Sasuke potrafił brutalnie ranić ludzi, a niesubordynację w pracy karał bezlitosnymi wypowiedzeniami, bez żadnych odpraw czy świadczeń. On nie miał podwładnych… On miał armię.
- Sakura… - pełne miłości i podniecenia westchnięcie Sasuke wyrwało mnie z zamyślenia. Pragnął mnie, szukał mojej bliskości i łaknął uwagi moich oczu i myśli. Nawet te należały do niego. Targana bólem i żalem po niepojętej stracie zwróciłam w jego stronę zbolałe spojrzenie.
- Jestem tu. – wyszeptałam, łykając łzy i dławiąc szloch. Widziałam w jego oczach zagubienie, ale nie umiałam z nim walczyć. Miałam poczucie, jakby coś ważnego, coś co tworzyło z moją duszą nierozerwalną całość, próbowało wyrwać się z moich mocno zaciśniętych pięści.
- Wiem. – powiedział cicho i wszedł we mnie powoli. Spotęgowane doznanie zawładnęło mną do reszty. Moje myśli i cielesne doznanie stworzyło chemiczną mieszankę, która dostarczyła tyle bolesnej rozkoszy, aż zabrakło mi tlenu. Nie poruszał się, tylko napawał sumienie moim pożądaniem i uległością. Spijał z moich warg westchnięcia i jęki, łapał dłońmi moje spazmy i dreszcze, więził w swoim hipnotyzującym spojrzeniu mój zbłąkany, szaleńczy wzrok. Pochwycił mnie w ramiona i mocno do siebie przytulił. W jego silnych i władczych objęciach czułam się irracjonalnie bezpieczna i kochana.
- Cokolwiek nie zrobisz, ja i tak cię kocham. – westchnęłam w jego szyję. Ból, jaki sprawiło mi to wyznanie, był niewymiarowy, spoza tego pokoju, miasta, kraju, świata. Uwięziona we własnych uczuciach, skazana na mrok.
- Wiem. – odpowiedział i poruszył się gwałtownie.
Tej nocy nie zaliczę do spokojnych i owianych alkową snów i koszmarów. Ta noc wykraczała poza wszelkie normy. Ta noc była po prostu inna.
Rano obudziłam tylko swoją świadomość. Moje powieki wciąż były zamknięte, a oddech miarowy. Powoli analizowałam całą sytuację, w jakiej obecnie się znajdowałam. W końcu otworzyłam oczy i z wielkim zdziwieniem stwierdziłam dwie wykluczające się nawzajem zjawiska. A mianowicie godzina jedenasta po południu i Sasuke śpiący przy moim boku o tak późnej porze. Poruszyłam się niespokojnie, na co jego ramię oplatające mnie w pasie zacisnęło się mocniej. Niszczyć idyllę czy znosić potem jego niezadowolenie przez cały tydzień? Już podjęłam decyzję.
- Sasuke, jest już po jedenastej. – wyszeptałam mu do ucha.
- Yhm. – zamruczał w odpowiedzi, ale nie obudził się.
- Sasuke… - szturchnęłam go lekko w ramię, ale i to nie podziałało. Naćpał się czymś czy jak? Zaśmiałam się cicho z własnej wybujałej wyobraźni.
- Czemu patrzysz na mnie z przerażeniem? – zapytał trzeźwo. Zamarłam. To już było coś całkowicie nowego i jeszcze nie zdążyłam wypracować odpowiedniej strategii przeciwko takiemu obrotowi sprawy.
- Jest jedenasta. Nie powinieneś być w pracy? – zwróciłam się do niego ledwie panując nad swoim drżącym głosem. Bacznie zlustrował moją wykrzywioną strachem i niepewnością twarz i uśmiechnął się. Tak ludzko.
- Nawet pracoholicy muszą kiedyś odpocząć. A co daje więcej radości i spokoju jak nie dzień spędzony ze swoją żoną? – musiałam jeszcze śnić. Na pewno to była jakaś mara, a nie Sasuke. Nawał podejrzeń i spekulacji spadł na mnie jak lawina. Dosłownie zmiażdżyła mój mur obronny i poważnie naruszyła konstrukcję psychiczną. To musiał być albo sen, albo jakiś podstęp. Tak. Na pewno.
- Będziesz patrzył jak dziergam? – zapytałam niepewnie, a on zaśmiał się. Zgłupiałam.
- Ty nie dziergasz, kochanie. Może nie ma mnie całymi dniami w domu, ale to nie znaczy, że nie wiem co się w nim dzieje. – ucałował moje drżące wargi. Jednak gdy ujrzał moje zastygłe, w tej samej mieszance strachu i niepewności, oblicze, spoważniał. – Źle się czujesz? – tego było za wiele. Może i wywołam kolejną kłótnię, ale nic mnie to nie obchodziło. Musiałam wiedzieć, co jest grane.
- Przestań! Przestań! – podniosłam głos i wyskoczyłam z łóżka. W lot złapałam jego wczorajszą koszulę, szybko zarzuciłam ją na siebie i zaczęłam nerwowo chodzić po pokoju. Usiadł i oparł się o wezgłowie mebla, a jego mina nie zdradzała żadnej, choćby najmniejszej emocji. Perfekcyjnie odlana maska obojętności i niezmiennie czujny wzrok. – Nie mogę! Już dłużej tak nie mogę. – rzuciłam mu błagalne spojrzenie, jednak nie liczyłam na żadną reakcję ze strony Sasuke.
- Co się dzieje? – zapytał. Nie potrafiłam zdefiniować zabarwienia jego głosu. Żadnego podtekstu, nic.
- Do czego dążysz? Czemu nagle zrobiłeś się taki troskliwy? Gdzie tkwi haczyk? Jaki masz plan? Gdzie jest podtekst? – wyrzucałam z siebie kolejne pytania, lecz wbrew pozorom zamiast nakręcać się jeszcze bardziej, uspokajałam się.
- Dlaczego twierdzisz, że coś się za tym kryje? – zapytał najspokojniej w świecie, a ja, z równym spokojem i zapałem co on, odpowiedziałam.
- Bo człowiek, taki jak ty, nigdy nie robi niczego bezinteresownie. – wstał z łóżka i, zupełne nie przejmując się swoją nagością, podszedł do mnie. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Krzyknie? Szarpnie? Uderzy?
- Uważasz, że jestem interesowny i bezwzględny? – tak prosto z mostu. Bez ostrzeżenia. Skutecznie zamknął mi usta. Co powiedzieć? Kłamać?
- Tak właśnie uważam. – odważnie odpowiedziałam i spojrzałam mu w oczy. – Traktujesz ludzi przedmiotowo. Mnie traktujesz przedmiotowo. Tego mi nie wolno, tamtego mam nie ruszać, tu nie zaglądać, a tak mam siedzieć, stać, jeść, pić i oddychać. – ciągnęłam niezrażona. Pod wpływem impulsu moja odwaga i zdolność jasnego wyrażania własnego zdania w jego obecności wzrosły. Złapał  moją twarz w obie dłonie, a ja już wyobraziłam sobie, jak z łatwością i dziką radością skręca mi kark. Nie był zdolny do wypowiedzenia ani jednego słowa. Nie chciał, albo nie umiał. Dwie możliwości, jeden diabeł. Pocałował mnie i odsunął się na bezpieczną odległość.
- Ogarnij się. Dzisiaj jedziesz ze mną. – rzucił i zaciągnął mnie do łazienki. Wspólny prysznic to nie była nowość. Już wiedziałam, jak to się skończy.
Wszedł do firmy po jakieś akta, a ja siedziałam w samochodzie i wpatrywałam się w te wszystkie szczęśliwe kobiety, które w pracy nie miały wesoło, ale w domu miały ciepło i rodzinną atmosferę. No, może nie wszystkie, ale większość. Jak ja zazdrościłam im tego wszystkiego. No, bo kto znał taką panią Yuki? Albo nawet pana o nazwisku Yoshi? Nikt. A nazwisko Uchiha od pokoleń istnieje nie tylko w biznesie, ale także w wielu dziedzinach nauki. Znani ze swojego profesjonalizmu i przedmiotowego podejścia do wszystkiego, co żyje. Dosłownie nastawienie jak do jakiejś gorszej rasy. Czy to oznaczało, że jestem ta gorsza?
W mniemaniu Sasuke byłam tą gorszą, a teraz zostałam uratowana przez wielkodusznego i dobrotliwego Sasuke Uchiha, który poślubił zbluzganą brudnym nazwiskiem nic nieznaczących Haruno, dając jej zaszczyt bycia w świecie kimś ważnym, liczącym się. Żona rekina biznesu, Sakura Uchiha. Istnieję jako małżonka, jego partnerka w życiu, a słowo ‘żona’ oznacza jedynie pozycję społeczną, a nie ostoję i wsparcie dla swojego męża. Moje rodzinne wychowanie i wartości zostały zdławione przez jego nieobecność uczuciową i ogólny, emocjonalny marazm, wynikający z jakiegoś niewyjaśnionego afektywnego upośledzenia z przeszłości. No, bo nie mógł przecież urodzić się z plakietką ‘zimny dupek’!
- Jedziemy. – jego obecność mną nie wzruszyła. Nawet nie drgnęłam. Zbyt dobrze i bezpieczne czułam się ignorując go i pogrążając się we własnych przemyśleniach, żeby dla zwykłego podtrzymania rozmowy rezygnować z tej ostoi. Mojego azylu. W pewnej chwili jednak musiałam zareagować. Moim żołądkiem szarpnęło, a w gardle stanęła wielka gula.
- Zatrzymaj samochód! – warknęłam. Zawroty w głowie dawały wrażenie jazdy na karuzeli, co nie działało kojąco na mój żołądek. O dziwo posłuchał mojego rozkazu, ale nie miałam czasu ani nawet sposobności, by pławić się w tym malutkim zwycięstwie, bo natychmiast wyskoczyłam z wnętrza pojazdu i wpadłam w najbliższe krzaki. Wszystko, co zjadłam do tej pory zostało zwrócone w piorunującym tempie. Wstrząsnęło mną i ponownie nachyliłam się, aby zwymiotować.
- Co się dzieje? – zapytał. Pokręciłam jedynie głową i znów podniosło mnie, jednak tym razem nie miałam już czym zwracać.
- Słabo mi. – wyszeptałam. Odgarnął mi z czoła włosy i poczekał, aż odruch ustąpi. Wziął mnie na ręce, a ja wtuliłam się w niego mocno, jak nigdy łaknąc bliskości Sasuke. – Nie puszczaj mnie. Proszę, nie zostawiaj mnie. – błagałam cicho i wczepiłam się w jego koszulkę, przerażona perspektywą jego nagłego odejścia.
- Nie zostawię. – mruknął. Wsiadł ze mną na tylne siedzenie jego nowiutkiego cadillac ‘a.
- Zabrudzę ci tapicerkę… - szepnęłam i zaszlochałam. Pogłaskał mnie po plecach.
- Chrzanić auto. Co ci jest? – nie był jednak zły. Może nawet wyczułam nadzieję w jego głosie? Sama już nie wiedziałam. Nie miałam bladego pojęcia, co mogło być przyczyną mojego złego samopoczucia.
- Pomóż mi… - zdążyłam jedynie wyszeptać, nim zapadłam w bagnistą ciemność.

Słyszałam jak przez wytłumienie głosy lekarzy. Nic jednak nie potrafiłam wyłowić z ich krzyków i wywodów. To było takie męczące, gdy nagle wszystko wokoło straciło jakikolwiek sens. Złapałam się na tym, że wśród tej całej wrzawy szukam głosu Sasuke. Powiedział, że mnie nie zostawi. Czy to było tylko jego czcze gadanie? Czy był aż tak wyrachowany, żeby zostawić mnie samą na pastwę niesprzyjającego losu? Obawiałam się, że tak. I czułam się potwornie winna, z powodu mojego zwątpienia we własnego męża, ale nawet serce krzyczało z bólu samotności, a rozum w pełni je popierał.
Wreszcie się ocknęłam. Urywki świadomości łączyły się w jako tako spójną całość, a umysł starał się wystartować w pełni swoich możliwości. Chwilę trwało, nim impuls z mojego mózgu, poprzez neurony, dotarł do powiek i rozkazał im uniesienie się.
- Sasuke? – zapytałam, mimowolnie wyciągając rękę gdzieś w przestrzeń, ale natknęłam się na pustkę. W głębi ducha liczyłam na jego obecność.
- Pani mąż poszedł do bufetu. Powinien za moment wrócić. – uśmiechała się do mnie pielęgniarka, której wcześniej nie zauważyłam. Kobieta w ekspresowym tempie znalazła się przy moim łóżku i podpięła coś do kroplówki.
- Niech mi tylko pani powie, czy jestem w ciąży. – objawy się zgadzały. Poza tym to jedyna rzecz, jaka przyszła mi na myśl.
- Nie, nie jest pani w ciąży. – usłyszałam wyrocznię. Nie umiałam na dany moment określić czy cieszyłam się z tej wiadomości. No, bo jak nie ciąża, to co?
- Sakura? – usłyszałam głos Sasuke. Tak upragniony i wybłagany w głębi mojego umysłu. Był troskliwy i przerażony.
- Jesteś. Jesteś tu ze mną… - uspokajałam oddech, kiedy dosiadł się do mnie i złapał mnie za rękę.
- Cokolwiek nie zrobisz, ja i tak będę cię kochał. – powtórzył cicho zdanie, które wypowiedziałam poprzedniej nocy. Moje oczy zaszły łzami, a w klatce ścisnął mnie nieopisany ból.
- Witam państwa. – atmosferę zmącił natrętny głos wchodzącego mężczyzny. Przedstawił się jako mój lekarz prowadzący. – Niestety, ale nie mam pomyślnych wiadomości. – zamarłam. Sasuke widocznie także nie wiedział, co mężczyzna ma nam do przekazania, bo spiął się momentalnie, a jego spojrzenie bacznie lustrowało mimikę lekarza.
- Powie nam pan wreszcie co jest na rzeczy, czy mam pana zmusić? – warknął nieprzyjemnie mój mąż. Szybko złapałam go za rękę i ścisnęłam lekko w uspokajającym geście. Westchnął.
- Pani Sakuro, ma pani guza. – odleciałam. Dosłownie. Zemdlałam. Nagle urwał mi się film i już. Mam guza? To jakiś kiepski żart?! Bo osobiście czuję się jak w jakiejś tandetnej niskobudżetowej produkcji, gdzie chorym i niezrozumiałym sposobem gram główną rolę. Nie dam się w to wrobić.
Obudziłam się. Nie wiem, która była godzina, jaki dzień. Nie interesowało mnie to, bo dla mnie czas stanął w momencie postawienia nierokującej na przyszłość, diagnozy.
- Saki… - nie pamiętam, kiedy ostatni raz zwrócił się do mnie w taki sposób. Moje serce drgnęło, ale momentalnie zamarło w oczekiwaniu na inny splot wydarzeń. Niestety, to nie było déjà vu, które pozwoliłoby mi na ponowne przeżycie tego samego dnia, tylko z innym skutkiem. Czas nieubłaganie płynął dalej, a ja tkwiłam jak kamień na dnie jego rzeki.
- Więc to nie był sen? – załkałam cicho. Nie musiał nic mówić. Jego spojrzenie jak nigdy wyrażało wszystko.
- Masz guza wielkości mandarynki, który uciska na twój kręgosłup. Jest kwestią czasu, jak zniedołężniejesz od pasa w dół. – zreferował głosem maszyny; bez uczuć i zbędnych ubarwień. Nabrałam w płuca sporą dawkę powietrza i zatrzymałam je. Czułam, jak dreszcze rytmicznie przesuwają się po mojej skórze.
- Wyjdź. – warknęłam. Nie ruszył się z miejsca. Ogłuchł?! – Wynoś się stąd! Nie chcę cię więcej widzieć na oczy! – nie wiem, czemu tak mówiłam. Teraz, z głębszej perspektywy, bo z perspektywy upływu czasu, widzę, że tak naprawdę nie chciałam jego litości. Byłam pewna, że rozwiedzie się ze mną. Po co mu niepełnosprawna żona z wielkim, nieuleczalnym guzem? Łamałam się. Proces rozwoju mojej depresji dałoby się zapisać w postaci kilkusekundowego cyklu.
Już tego samego dnia odmówiłam przyjmowania jakichkolwiek posiłków. Upierałam się, że wszędzie będę chodziła sama, o własnych siłach. Prawie w ogóle nie kładłam się do łóżka w obawie, że gdy poleżę chociażby kilka sekund, to zaniemogę na zawsze. Paranoja zawładnęła moim życiem w kilka chwil. Tak mało brakowało, żebym całkowicie dała się złamać przez los.
Sasuke nie pojawił się przez kilka najbliższych dni. Kazałam przefaksować moją wiadomość do jego gabinetu. W treści wpisałam prośbę o szybki rozwód i całkowicie zrzekłam się jakiejkolwiek części majątku Sasuke. Nie rościłam sobie żadnych praw.
- Proszę o przeniesienie mnie do zwykłego szpitala miejskiego. Jeżeli jednak nie ma potrzeby mojej dalszej hospitalizacji, to pozwolę sobie zażądać wypisu ze skutkiem natychmiastowym. – stałam przy swoim łóżku i zapinałam ostatni guzik od mojej koszuli.
- Niestety, nie możemy pani wypisać. – pielęgniarka nerwowo skubała rożek swojego kitla. Podniosłam na nią karcące spojrzenie.
- W takim razie opuszczam szpital bez wypisu. Na własne życzenie. Jestem osobą dorosłą i nikt mnie nie ubezwłasnowolni. Żegnam. – skierowałam się w stronę wind. W pewnej chwili poczułam, jak moje kolana sztywnieją, a łydki zaczynają mrowić. Wzięłam kilka głębszych wdechów i odczekałam tę chwilę słabości. Nie byłam przygotowana na to, że paraliż może nastąpić w tak krótkim czasie. Wsiadłam do windy i wcisnęłam ‘parter’. Zjechałam w dół i weszłam do przestronnego holu. Rozglądałam się po klinice, gdy napotkałam Sasuke, stojącego przy kontuarze. Spanikowana wbiegłam do damskiej toalety i zabarykadowałam się w jednej z kabinek. Wzięłam kilka głębszych wdechów i rozmasowałam drętwiejące łydki.
Czego się bałam? Co mógł mi zrobić Sasuke? Był moim mężem, a ja rozpaczliwie szukałam w nim oparcia. Zwłaszcza teraz, w tym trudnym dla mnie momencie życia. Wiedziałam kogo napotkam, gdy wyjdę z łazienki. Poprawiłam więc bluzkę, przeczesałam palcami włosy i na zdrętwiałych nogach wyszłam z kabiny.
Mój mąż stał w drzwiach, oparty o ich framugę. Nie poznałabym go kilka dni temu. Dzisiaj patrzyły na mnie zaszklone, pociemniałe od niewyspania oczy, otoczone cieniami i workami, które odcinały się gwałtowną szarością na tle bladej skóry. Innymi słowy obraz nędzy i rozpaczy.
- Nie podejdę dalej. Nie panuję nad nogami. – powiedziałam i zachwiałam się lekko. Sasuke kocim ruchem doskoczył do mnie i złapał, w porę chroniąc przed, jednym z wielu z resztą, upadkiem. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy. Umiałam jedynie uczepić się palcami jego koszuli i wpatrywać się w guziki, natrętnie licząc w nich oczka. Zaskakujące, ale za każdym razem było ich cztery. O, ironio.
- Nie dam ci rozwodu. – powiedział. To musiało trawić go przez ostatnie kilka dni, skoro wyrzucił te słowa z niewypowiedzialną ulgą. 
- Nie męcz się ze mną. – rzuciłam, usilnie przekonując się do własnych słów. – Daję ci możliwość normalnego życia. Bez ciężaru w postaci chorej żony. – dodałam i pożałowałam tych słów. Ścisnął mocniej moje nadgarstki i szarpnął mną lekko. Podziałało, bo podniosłam na niego zbolałe spojrzenie.
- Saki… - zamruczał. Zamknęłam powieki, starając się nie uronić ani jednej łzy. – Chodźmy do domu. Bez ciebie nie umiem zasnąć. – wziął mnie na ręce i skierował się do wyjścia. Szarpnęłam się lekko.
- Puść mnie. Chciałabym iść sama, dopóki jeszcze potrafię. – odepchnęłam jego pomocną dłoń i skupiona doszłam do drzwi z kolosalną zadyszką. Czułam się tak staro. Jakbym nagle dostała w niechcianym darze dodatkowe trzydzieści lat. Trzydzieści lat dodatkowego bólu i cierpienia. Przejście przez hol zajęło mi piętnaście minut. Normalnie trwałoby to dwadzieścia sekund. Sasuke jednak cierpliwie szedł za mną i asekurował mnie do wyjścia. Potem nie słuchał już moich protestów, tylko wziął mnie na ręce i niemalże biegiem dotarliśmy do auta. Wsadził mnie na przednie siedzenie i zamknął drzwi, a sam prędko zasiadł za kierownicą i ruszył w stronę domu.
Tę noc spędziłam na bezsennych przemyśleniach. Podczas, gdy Sasuke spał wtulony w moje ciało, ja usilnie starałam się zrozumieć cel, dla którego zachorowałam. Jednak za nic w świecie nie potrafiłam go rozgryźć. Mimowolnie przeczesałam jeszcze wilgotne po kąpieli włosy Sasuke i oddałam się w łaskawe objęcia Morfeusza.

Autor: .romantyczka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz