Drżenie.
Przejmujące kontrolę nad mi ciałem drgania doprowadziły mnie do kolejnego
upadku. Kule opadły na podłogę z głuchym jękiem, a ja wsłuchiwałam się w jego
echo szumiące w mojej głowie. Kolejny raz poddałam się chorobie i nie miałam
nawet siły, żeby cokolwiek z tym zrobić. W głowie samoistnie pisały się czarne scenariusze,
nie zostawiając miejsca na jakiekolwiek szczęśliwe zakończenie. Po prostu
zamiast zagrzewać do walki, zachęcały do poddania się.
- Jeszcze raz,
pani Sakuro. – usłyszałam głos rehabilitantki, ale ani myślałam podnosić się na
nogi. Wpatrywałam się beznamiętnym wzrokiem w pustkę przed sobą i pozwalałam
moim myślom na swobodne dryfowanie w eterze. – No, proszę. – a niech sobie
gada. Już drugi miesiąc od postawienia diagnozy tylko mnie prosi, błaga i
zmusza do bycia normalną, kiedy ja normalną być już nie będę.
- Wyjdź stąd. –
poleciłam i obróciłam się na bok. Coś zaczęła gadać, ale ja puściłam to mimo
uszu. Nie wiedziałam jak pozbyć się jej ze swojego, dobiegającego końca, życia.
Choroba nie
dawała mi jakichkolwiek szans na przeżycie. Lekarze też mi ich nie dawali. Ja
sama sobie ich nie dawałam, ale Sasuke jak dziecko wierzył, że wszystko się
jakoś ułoży. Czasami ten jego optymizm doprowadzał mnie do szału. Rzucałam
wtedy w niego czym popadnie, ale on był uparty i nie zamierzał się wycofywać.
Tak samo jak ja. Szkoda tylko, że nie znaleźliśmy porozumienia na tej samej
płaszczyźnie.
- Tamiko, co się
dzieje? – usłyszałam głos swojego męża. Zamknęłam powieki i szybko
ubezwłasnowolniłam jakiekolwiek ciepłe uczucia. Lepiej będzie, jak przyzwyczaję
go do nieuchronnego rozstania.
- Pani Sakura
odmówiła dalszych ćwiczeń.
- Możesz nas
zostawić, Tamiko. Dziękuję. – usłyszałam szelest ubrań rehabilitantki, a
następnie ciche trzaśnięcie drzwiami. Minęło kilka minut, zanim Sasuke podszedł
bliżej.
- Dlaczego znów
się poddajesz? – w jego głosie nie było ani współczucia, ani błagalnej nuty. On
po prostu był beznamiętny. Jak zawsze, gdy zawodziłam.
- Już nie mam
siły. Zmuszam swoje nogi do poruszania się, a i tak wiem, że są martwe. –
odpowiedziałam i ułożyłam się wygodniej na panelach.
- Nie wolno ci
się poddawać. – zarządził. Zdenerwowany zaczął przechadzać się tam i z powrotem
po pokoju, ale na mnie nie robiło wrażenia jego uniesienie. Jedno z wielu i na
pewno nie ostatnie. Ot co.
- Zostaw mnie w
spokoju. – wymamrotałam. – Znajdź sobie nową, ładniejszą i sprawniejszą żonę, a
mnie po prostu pozwól odejść.
- Chyba sobie ze
mnie kpisz! – warknął. Klęknął przy mnie i złapał za ramiona. – Jestem zbyt
egoistyczny, aby tak postąpić. Już do mnie należysz, a ja nie oddaję swoich
własności.
- Jestem dla
ciebie tylko bezwartościowym okazem. Udogodnieniem w próżnym życiu. Teraz się
zepsułam, a ty na siłę starasz się mnie poskładać. Po co? – zapytałam. Nie było
we mnie złości, ani rozgoryczenia. Jedynie niewiedza. Dręcząca od wielu lat
niewiedza.
Tyle razy dawał
mi odczuć, że jestem jedynie przedmiotem. Należałam do niego. Brał mnie, kiedy
chciał, przesuwał z kąta w kąt, a przede wszystkim pokazywał wszystkim, jako
swoją zdobycz. Nie liczył się z moimi potrzebami, chyba że miał wobec mnie
jakieś plany. Wtedy zwracał uwagę na mój komfort i wygodę. Nigdy niczego mi nie
brakowało. Przynajmniej z jego punktu widzenia. Ja jednak w tym przepychu żyłam
jak żebrak.
Błagałam go o
jeden uśmiech. O pocałunek na dobranoc, o dotyk, gdy było mi źle, o zwykłe
‘kocham’ każdego poranka. Skąpił mi tego, bo uważał to za słabość. To było
zbędne w jego idealnym życiu. Liczyły się tylko hedonistyczne czynności i
rzeczy, które mu to zapewniały. Byłam takim jego przedmiotem. Odfajkowana
pozycja na liście ‘do zrobienia’.
Teraz siedział
trzymając mnie za ramiona i wpatrywał się bacznie w moje tęczówki. Nie wiem,
czego doszukiwał się w ich barwie, bo nie miałam nic do ukrycia.
- Pojmij to,
człowieku, że ja umieram, a ty nie jesteś Bogiem, żeby mnie ocalić.
- Nie umrzesz. –
odpowiedział najspokojniej w świecie. Zupełnie, jakby miał monopol na Śmierć.
Westchnęłam, nie pojmując jego motywacji. Najnormalniej w świecie wymieniłby
uszkodzony towar na nowszy.
- Twój tupet
wciąż mnie zadziwia, Sasuke. – rzuciłam i zamknęłam oczy.
Nagle poczułam
się bardzo zmęczona. Wszystkie siły opuściły mnie w jednym momencie, a ja nie
potrafiłam zebrać się w sobie, żeby spojrzeć na niego raz jeszcze. Jak zza mgły
dotarł do mnie jego głos, jednak tylko odebrałam dźwięk. Mój mózg nie reagował
na moje polecenia. Sasuke wołał mnie coraz bardziej rozpaczliwie, a ja tonęłam
w lodowatej otchłani bezruchu. Dosłownie czułam, jak moje mięśnie, jeden po
drugim, wyłączają się z użycia, a moja świadomość powoli wygasa. W ułamku
sekundy straciłam kontakt.
Czułam dotyk
ciepła. Delikatny puch otaczał mnie zewsząd, dając irracjonalne poczucie
bezpieczeństwa. Zamrugałam powiekami i otworzyłam je, ale naraz dopadła mnie
oślepiająca biel. Gdy mój wzrok przyzwyczaił się do jasności, rozejrzałam się
wokół siebie.
Leżałam w ciepłym
śniegu. A może to ja byłam tak samo zimna, jak on i nie czułam różnicy?
Szczerze? Nie interesowało mnie to za bardzo. Ciekawiło mnie za to, gdzie
jestem. Hektary pola pokrytego białą pierzyną wydawały się nie mieć końca ani
celu. Nie było drzew, kamieni, strumyka, traw, nic. Pustka. No i ja. Miałam
przeczucie, że znajduję się w samym centrum tego niczego. No, bo czym byłam i
gdzie byłam? Nie widziałam swoich dłoni, stóp, brzucha, ani najmniejszego
kawałka swojego ciała. Byłam lekka, jak ten śnieg.
Podniosłam się
na… Nogi? Nie wiem. Wstałam. Zrobiłam krok, ale na puchu nie pozostawiłam
śladów. Jakbym nie istniała. Ale jak to jest możliwe? Przecież jestem! Mówię,
myślę, patrzę i słucham… W jednej chwili
dopadła mnie desperacja. Panika ogarnęła całe moje ciało i umysł, blokując
racjonalne myślenie. Puściłam się biegiem przed siebie, w stronę horyzontu, ale
z każdym pokonanym metrem rosła obawa, że jestem sama. Że cała ta sceneria to
moje życie, które jest jedną wielką samotnią.
Opadłam na ziemię
i wzniosłam oczy ku niebu. A właściwie ku pustce imitującej niebieską kopułę.
Otworzyłam usta gotowa do krzyku, ale głos ugrzązł w gardle. Łzy wyschły, a
uczucia zamarły. Zmieniłam się w wielką emocjonalną pustynię. Bez nadziei na
przełom. Stałam się pustym naczyniem, bez szans na napełnienie. Dziwne
porównania, ale tego stanu inaczej nazwać się nie da.
Odwołałam się do
pamięci. Przywołałam wspomnienia, ale nie wiedziałam jakie. To było jak
zawołanie ‘Hej, ty’ w tłumie ludzi. Bezimienny krzyk. Położyłam się na tym
ciepłym puchu i mentalnie uroniłam kilka łez. Mentalnie krzyknęłam i mentalnie
poczułam. Chaos to jedyne określenie tej ciszy panującej wokół mnie. Miałam
nieodparte wrażenie, że wszędzie naokoło wre, ale ja najzwyczajniej w świecie
tego nie dostrzegałam. Byłam jedynie w posiadaniu prymitywnego przeczucia.
- Sakura… - jakiś
głos przebił się przez woal milczenia. Czy to było do mnie?
- Sakura… -
rozejrzałam się, ale nikogo nie dojrzałam.
- Sakura… - dotknięta
desperacją w głosie poruszyłam się niespokojnie.
- Sakura… -
podniosłam wzrok ku niebu, ale nic nie spostrzegłam.
- Sakura… - po
moich plecach przeszedł dreszcz. Jakaś nieopisana siła przyciągnęła mnie do
ziemi, podczas gdy inna wyciągała mnie do góry. Ból, jaki zrodził się podczas
walki dwóch mocy, był nie do opisania. Sama nie wiedziałam, której z nich się
poddać. Z jednej strony bałam się otaczającej mnie pustki. Napawała mnie
przerażeniem i niepewnością, ale z drugiej strony byłam ciekawa nowego miejsca,
które z takim zapałem przyciągało mnie do siebie.
Zaczęłam przeć
przed siebie. Poddałam się sile odgórnej. Tej, która wydawała się być
dominującą. Skutkiem mojego wyboru był rozrywający ból nabieranego w płuca
powietrza. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że tam, na dole, nie oddychałam.
Czyżbym była wtedy… Martwa?
- Saki… - znów ten głos. Powoli moje myśli wracały na
swoje miejsce. Wspomnienia ukazały się jak zdjęcia w starym albumie, a słowa
tego mężczyzny wreszcie do mnie trafiły.
- Sasuke? – moje
usta same złożyły się w to imię. Odzyskałam siebie, ale nie byłam do końca
pewna, czy tego właśnie chciałam. Poczułam, jak łapie mnie za rękę i mocno
ściska. Miałam wrażenie, jakby zaraz miał zmiażdżyć moje kości. Byłam jak ze szkła.
Nie miałam pewności, czy przez oddychanie nie rozpadnie się całe moje ciało, a
co dopiero czy wytrzyma napór jego dłoni.
- Saki. Saki. –
był przerażony nie mniej ode mnie. Desperacja w jego głosie poruszyła jakąś
wrażliwą strunę w mojej duszy. Nabrałam głośno powietrza i rozpłakałam się.
Strach, który towarzyszył mi w nieznanym miejscu, spotęgował się i doprowadził
mnie na skraj wytrzymałości.
- O mój Boże! –
wychlipałam. – Weź mnie stąd. Zabierz gdzieś, gdzie nikt nas nie znajdzie.
Gdzie oszukamy śmierć. – płakałam, a Sasuke tulił moją dłoń do swojego
policzka.
- Nie poddamy
się. Nie oddam cię nikomu. – zapewniał, ale głos w moim umyśle szeptał, że
nasze starania spełzną na niczym, bo mój los już został przesądzony.
Odpuścił z treningami.
Nie musiałam udawać, że do czegoś zmierzam. Zmiana w zachowaniu Sasuke była
diametralna. Siedział ze mną w domu, rozmawiał, pomagał mi, starał się.
Wieczorami, gdy nachodziły mnie najczarniejsze myśli łapał mnie za rękę i,
spoglądając głęboko w oczy, milczał, bo jego wzrok mówił wszystko.
Kochał mnie.
Wiedziałam, że jest trudnym człowiekiem, jeżeli chodzi o okazywanie uczuć, ale
nie umiałam sobie wybaczyć, że zwątpiłam w niego. Nie powinnam była nawet
pomyśleć o tym, że mnie nie kocha. Jedna sprawa nie dawała mi jednak spokoju.
- Dlaczego
zabraniałeś mi spotykać się z własną matką? – zapytałam, kiedy leżeliśmy w
łóżku. Sasuke westchnął i odłożył książkę na szafkę. Odwrócił się w moją stronę
i zmierzył mnie zastanawiającym spojrzeniem.
- Ufasz mi? –
coraz mniej mi się to podobało. Kiwnęłam głową i czekałam. Mój mąż usiadł,
skutkiem czego kołdra zsunęła się z jego nagiego torsu. Starałam się nie
rozpraszać, więc zmusiłam się do podniesienia wzroku na jego twarz.
- Twoja matka
miała romans z moim ojcem. – zamarłam. Perfidne kłamstwo! Mój umysł zbuntował
się przeciwko wizji matki jako puszczającej się służącej. Sasuke widząc rodzący
się w moich oczach płomienny bunt uniósł ręce w geście poddania i wyszedł z
łóżka. Podszedł do sejfu ukrytego w regale na książki i wyjął z niego kopertę.
- Dostałem to po
naszym ślubie. Nie chciałem niszczyć twojego wyobrażenia o mamie. Wolałem,
żebyś znienawidziła mnie, niż ją. – otworzyłam papier niemalże drąc go na
kawałki, a na moje kolana wysypał się plik zdjęć ukazujących moją matkę z ojcem
Sasuke. Do oczu napłynęły słone łzy, ale uparcie starałam się je powstrzymać
przed potoczeniem się po moich policzkach małymi potokami.
- Jak to… - nie
umiałam wydusić z siebie ani jednego sensownego zdania.
- Mieli romans,
mój ojciec rozwiódł się z moją matką dla twojej, ale ona nie umiała was
zostawić. Zniknęła z jego życia pozostawiając w nim pustkę. Ojciec zaczął się
staczać, firma zgrzytała, a na koniec ten zawał. – wspomnienia pochłonęły go
bez reszty. – No i tak oto powstaje Sasuke prezes wielkiej spółki. – rzucił z
goryczą. Nie umiałam się powstrzymać. Zwlekłam się z łóżka i ostatnimi
resztkami siły wczołgałam się na wózek.
- Co ty robisz? –
wyrwany z otępienia nie zapanował nad lekkim przestrachem w swoim głosie.
- Jadę do matki.
Teraz już mi nie zabronisz. – warknęłam.
Jak mogła mi to
zrobić?! Nie wierzyłam w jej perfidię i dwulicowość. Dlatego była taka miła dla
Sasuke. Widziała w nim jego ojca! Zrobiło mi się niedobrze. Wjechałam do
garderoby i wyjęłam z półki pierwsze lepsze jeansy. Wracając do sypialni
chwyciłam sweter i podkoszulkę. Gdy znalazłam się w sypialni Sasuke właśnie
kończył ubierać koszulę.
- Nie wierzę. To
jest ponad moje siły. – mruczałam pod nosem. Mozolnie wciągnęłam na siebie
koszulkę i sweter, ale ze spodniami nie szło tak łatwo. Sasuke podszedł do mnie
chcąc pomóc, ale ja warknęłam ostrzegawczo i sama postanowiłam uporać się z
własnym niedołęstwem.
- Jedziemy.
Po kilkunastu
minutach jazdy byliśmy na miejscu. Zegarek wskazywał dziesiątą wieczór, ale w
kuchni paliło się światło. Sasuke wysiadł pierwszy i rozłożył wózek, a ja
przeskoczyłam na niego i podjechałam pod drzwi. Zapukałam gwałtownie czekając,
aż się otworzą.
- Sakura? – głos
mojej matki był pełen radości i smutku jednocześnie. Mną jednak teraz nie
wzruszały jej łzy ani zmarszczki, gdy na jej twarzy zawitał uśmiech pełen ulgi.
- Ty! Jak mogłaś
mi to zrobić! – wrzasnęłam. Wystraszona cofnęła się w głąb holu, a ja wjechałam
tam z impetem. – Jak możesz stać teraz przede mną i wpatrywać się w moje oczy z
tą fałszywą radością?!
- Sakura, uspokój
się. – Sasuke położył mi dłoń na ramieniu, ale szybko ją strąciłam.
- Zdradziłaś
tatę! Oszukałaś jego i mnie! Ty… - zabrakło mi słów. Zacisnęłam bezsilnie
pięści i uderzyłam nimi o swoje bezwładne nogi. Nawet nie poczułam pieczenia,
co pogrążyło mój humor jeszcze bardziej.
- Powiedziałeś jej?
- Miałem dość jej
nieuzasadnionej nienawiści do mnie. – powiedział spokojnie. – Przez tyle czasu
musiałem udawać, że mi na niej nie zależy, bo ty potrzebowałaś komfortu. Mam
już tego powyżej uszu. – ta wiadomość utopiła moje wątpliwości co do jego prawdomówności.
- Nie chcę cię
znać. – rzuciłam z jadem w głosie i skierowałam się do wyjścia. Nie zważałam na
jej błagania, nic mną w tym momencie nie wzruszało. – Jedźmy do domu.
Minęło kilka
miesięcy od pamiętnej wymiany zdań. No, od pamiętnego monologu. Pomimo próśb
Sasuke, ja nie chciałam porozmawiać z własną matką. Nie umiałam już jej
słuchać, ani tym bardziej zrozumieć. Zadziwiające, jak wiele wyrozumiałości
drzemało w moim mężu. Czułam się przy nim jak ostatni tyran, co było dla mnie niepojęte.
- Jak się
czujesz? – zapytał jak co rano. Podniosłam ociężałe powieki i spojrzałam na
niego starając się odgonić z mojej twarzy zmęczenie.
Prawda była taka,
że z każdym dnie czułam się coraz gorzej. Nie życzyłam sobie żadnych wizyt, bo
wiedziałam, że każdy patrzyłby na mnie ze współczuciem i litością, a tego bym
nie zniosła.
- Dobrze. –
odparłam i podniosłam się na ołowianych rękach.
- Ale nie lepiej
jak wczoraj. – stwierdził. Westchnęłam.
- Sasuke. –
powiedziałam i złapałam w dłonie jego twarz. – Jest dobrze. – spojrzał na mnie
z wyrzutem.
- Nie okłamuj
chociaż siebie samej. – poprosił.
Pocałowałam go czule i przeczesała jego włosy.
- Kocham cię,
Sasuke. – odrzekłam. Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie.
***
Promienie
słoneczne delikatnie muskały twarze przechadzających się ludzi. W tle brzmiała
subtelna muzyka, i tylko co jakiś czas ktoś zatrzymywał się, żeby posłuchać.
Drzewa szumiały w rytm melodii, a ptaki milkły zdając się być równie zasłuchane
w tonach co ludzie.
Cień
przebiegający po twarzy jednego człowieka ukazywał ból. Mętne spojrzenie
utkwione w martwym punkcie przed sobą nie reagowało na kolorowe bodźce z
otoczenia, a jego oddech nie uspokajał się od kilku dni. Samotna róża
spoczywająca w jego dłoni jarzyła się bielą w promieniach śmiejącego się
słońca, a czarny garnitur mącił radość kolejnego dnia.
Sasuke stał jak
posąg, wpatrując się w szary, marmurowy nagrobek. Nieświadomie ścisnął trzymany
w ręku kwiat, a po listkach pociekła bordowa krew. Jego twarz jednak wciąż
wyrażała niewzruszenie i obojętność na cały zewnętrzny świat. Ich świat, bo
jego właśnie odszedł.
Żałował tych dni,
kiedy nie umiał powiedzieć ‘kocham’. Żałował, gdy najcudowniejsza istota na
ziemi musiała patrzeć na niego z bólem i wyrzutem tych wszystkich wspólnie
spędzonych zimnych lat. Pragnął, aby ktoś teraz podszedł do niego i powiedział
‘ cofnę dla ciebie czas, chłopcze.’ . Żądał zwrócenia mu skradzionych szans.
Była za młoda i
zbyt piękna. Miała za dobre i cierpliwe serce, żeby ktoś teraz, tak po prostu,
zabrał ją od niego. Jej promienny uśmiech sprawiał, że nowe pokłady energii
wstępowały w niego każdego dnia, każdej godziny. Nie raz i nie dwa świadom,
że nie są dla niego bił się w pierś,
krzycząc w milczeniu. W nocy, gdy spała, przypatrywał się jej godzinami marząc,
że te wszystkie złe momenty nie istnieją. Że ona kocha go bezwarunkowo i ponad
wszystko. Zmarnował tyle czasu na bezsensowną pogoń za chybotliwym szczęściem,
co chwila potykając się o to właściwe.
Teraz, gdy
świadomy swego życia stał i patrzył, jak kolejne płatki zeschniętego już
bukietu odlatują, porywane przez wiatr, czuł złość. Czuł tą wielką
niesprawiedliwość świata i losu.
‘A
gdyby tak oszukać czas?
Udawać, że nie dotknie nas?’
Refren piosenki
granej przez jakiegoś ulicznego grajka trafił w jego skamieniałe serce. Zamiast
pomóc Sakurze czekał, aż choroba ją wykończy. Pozwalał jej na poddanie się
wiedząc, że to odbierze mu ją na zawsze. A teraz jest samotny.
Cichy i
płochliwy. Wyobrażając sobie ten wielki, pusty dom poczuł się jak intruz.
Wycofany ze społeczeństwa wyrzutek, który zatracił się w złych nawykach.
Ta soczysta
zieleń zabrała ze sobą jego duszę, a jej uśmiech serce. Pozostał więc samym
opakowaniem człowieka. Odkładając różę na nagrobek uśmiechnął się widząc, jak
krew barwi jej płatki na czerwono.
Tego samego
wieczora złapał swoją ukochaną za rękę i z uśmiechem na twarzy ruszyli przed
siebie, a bordowa wstęga płynęła, odbierając mu każdy kolejny oddech z jego
skazanego na kres życia…
Autor: .romantyczka
Ojej... szczerze Ci powiem, że spodziewałam się, że to będzie bardziej emocjonalne, ale nie martw się. Zaskoczyłaś mnie bardzo pozytywnie.
OdpowiedzUsuńTo była bardzo głęboka historia, jedna z tych, które uwielbiam.
W tych słowach chciałaś przekazać czytelnikom wartość życia. To jak bardzo ważne jest okazywanie uczuć i podejmowanie słusznych decyzji. Mam nadzieję, że każda osoba, która to przeczyta oderwie się na chwilę od ekranu komputera i wdroży w prawdziwe życie. Wyjdzie na spacer, chociażby po to, żeby docenić wiatr, świecące słońce, ludzki wysiłek i dostrzeże jak wielką wartość stanowi miłość.
Bo czym byłby świat bez miłości?
Romantyczko, dziękuję. :)
Pozdrawiam serdecznie
jejciu wspaniałe!:O naszpikowane emocjami, jedno z lepszych które czytałam;)
OdpowiedzUsuńCzytając to pierwszy raz, robiłam za cichego czytelnika. nie zostawiałam po sobie żadnych śladów, prócz tych pustych wyświetleń, bo po co? teraz, gdy już mam własnego bloga, wiem ile dla autora znaczy nawet jeden krótki komentarz - jakiego daje kopa. ;) dlatego postanowiłam to nadrobić, pozostawiając po sobie większe lub mniejsze ślady.
OdpowiedzUsuńdlaczego zaczęłam akurat od "A zegar tyka.."?
Ponieważ ta opowieść poruszyła mnie najbardziej, niejednokrotnie sprawiła, że leciały mi łzy. sprawiła, że doceniłam swoje nieidealne życie, wyszłam z domu chociażby na piwo z przyjaciółmi, podziękowałam im za to, że są - doceniłam ich obecność.
mogłabym wymieniać w nieskończoność, ale sądzę, że to co chciałam przekazać tym komentarzem już do wszystkich dotarło. :)
a Tobie, Romantyczko, chciałabym podziękować za otwarcie mi oczu. jesteś wielka, naprawdę. :) :*
pozdrawiam, nie gorąco, żebyśmy się nie poroztapiali na słońcu. :)
Cieszę się, że wzbudza skrajne emocje. Mnie na przykład nie urzekła tak bardzo, jak chciałam, bo wg mnie powinnam napisać ją bardziej opisowo, zanurzyć się w ich uczuciach i chociaż spróbować lepiej pokazać tragedię, jaką przeżyli :)
UsuńAle to ja, Samokrytyczna romantyczka. :)
Pozdrawiam Cię serdecznie :*
wyszło idealnie, nie mam się do czego doczepić. także nie marudź.
Usuńtak, to Ty, osoba do której bezskutecznie dobijam się od kilku dni.. :p
buziam!
O jejku, cóż mogę Ci napisać? Zaczęłam czytać Twoją twórczość właśnie od tej jednopartówki, gdyż pewna istotka (Ikula) bardzo mi ją polecała. Pewnie i bez jej pomocy w końcu bym tu trafiła, ale mogę tylko podziękować, bo to, co przeczytałam... krótkie, treściwe słowa, opisujące historię uniwersalną, bez żadnych zobowiązań... to jest magiczne.
OdpowiedzUsuńNie jestem normalną nastolatką. Nie myślę tak jak inni, że "jestem nieśmiertelna, mam czasu po sufit". Zdaję sobie sprawę z tego, że kiedyś ten czas, który teraz jest moim przyjacielem, dogoni mnie i nie będę miała na to wpływu.
Tak pięknie pokazałaś to, co ja próbuję pokazać pewnej osobie. Że kiedyś prawdopodobnie będzie żałować tych wszystkich dni, w których mogła złapać za rękę, powiedzieć "kocham", przytulić, porozmawiać, uronić łzę, uśmiechnąć się, lub po prostu być obok. Dziękuję Ci, że dałaś mi słowa, którymi mogę się posłużyć. Że dzięki Tobie spojrzałam na wszystko z jeszcze innej perspektywy. Na nic nie jest za późno. Wszystko da się uratować.
Dostrzegłam, jak wielką wartością są ludzie wokół nas. Czas roznosić tę epidemię! <3
Pozdrawiam ciepło.
Tak się cieszę, że tu zawitałaś! A moje serce raduje się jeszcze bardziej na fakt, że tutaj coś dla siebie. Tym, co piszę chciałabym umieć komuś pomóc. Jeśli tylko wyciągniesz z tej partówki coś, dzięki czemu znajdziesz sposób na rozwiązanie swojego problemu lub odpowiedzi na pytania, które Cię dręczą, to wiedz, że jestem spełniona jako pisarka-amatorka.
UsuńKolejna osoba mi kadzi, co mnie znacznie zawstydza. Nigdy nie spojrzę na siebie jak na kogoś, kto umie pisać. Cieszę się jednak, że te moje bzdury trafiają w cudze gusta. :) Co do Twojej normalności. Nie wiem, ile masz lat, ani jaka historia stanowi fundamenty tego, czym jesteś. Ala wiedz, że faktycznie nastolatki nie myślą o uciekającym życiu. Zaznaczę jednak, że nie powinnaś się tym tak katować. To leci samo w sobie i nic na to nie poradzisz - świadomość o tym jest dobra, ale czasami zabójcza. Nie ma co truć sobie życia uciekającym czasem. :* Pamiętaj o tym.
Uśmiechnięta
.romantyczka