Z jego boku obficie wypływała krew, gdy
włamywał się do jakiegoś samochodu. Dławiący strach próbował opanować jego
ciało, ale nie mógł sobie pozwolić na utratę zyskanego dystansu. Jedną rękę
kurczowo dociskał do zranienia, a drugą wyłamywał zamek. Wiedział z
doświadczenia, że te auta nie mają alarmu, więc nie musiał się martwić, że
zwróci na siebie uwagę. Ciemność na podziemnym parkingu działała na jego korzyć
i niekorzyść zarazem. W odmętach czerni nie było szans, że ktokolwiek go
zobaczy, jednak i on nie mógł niczego dojrzeć.
Rana
w boku zapiekła, nawołując kolejną falę oślepiających łez. Zacisnął szczęki z
siłą imadła, ale nie poddał się obezwładniającemu uczuciu słabości. Z całą mocą
szarpnął za klamkę od tylnego wejścia, aż ta ustąpiła z głuchym jęknięciem.
Zdyszany opadł na wytarte fotele i z trudem zatrzasnął drzwiczki z powrotem.
Poruszył się niespokojnie, ale nie mógł wstać. Jego ciało odmówiło mu
posłuszeństwa, kiedy tylko zajął wygodną dla siebie pozycję. Jęknął głęboko,
zdając sobie sprawę, że równie dobrze może tu skonać, nim ktokolwiek przyjdzie.
Początkowo miał odpalić silnik i odjechać, ale w tym momencie nie był wstanie
poruszyć nawet palcem.
Zamknął
powieki i przełknął ślinę, ale suchość w gardle nie ustąpiła. Resztki uporu i
zawziętości ulatywały z niego w zabójczym tempie, a on nie próbował z tym
walczyć. Nagle usłyszał szczęk kluczyka w zamku drzwi od strony kierowcy.
Budząca się w nim nadzieja dawała jego sercu powody do kolejnych uderzeń. A
może to była tylko adrenalina? Nie wiedział. Ważne, że biło teraz jak oszalałe,
boleśnie tłukąc się o jego żebra. Resztkami sił złapał za stary pled, który
zauważył pod siedzeniem i nakrył się nim szczelnie. Czekał.
***
Dzień w pracy dłużył się jej
niemiłosiernie. Już myślała, że nigdy nie wyczeka upragnionej godziny wolności.
Oddziałowa wisiała nad ich głowami jęcząc, że inwentaryzacja blisko, a oni nie
są przygotowani. Wszystkie wolne pielęgniarki zostały odesłane do składzików,
by zabrać się za ich porządkowanie. Ona na szczęście zajmowała się
pooperacyjnym, więc nie musiała martwić się złowieszczą chmurą nadgodzin, która
bezlitośnie zwiastowała burzę.
-
Sakuro – usłyszała koło siebie głos Sumiko.
-
Tak?
-
Nie masz tu czasem czegoś do roboty? – zapytała dziewczyna. Sakura uśmiechnęła
się zaczepnie.
-
A co? Inwentaryzacja gryzie? – Sumiko wykręciła nerwowo palce.
-
No, bo wiesz... – zaczęła się tłumaczyć, ale koleżanka jej przerwała.
-
Żartowałam – puściła jej oczko. – Zmień mu opatrunek, a ja zajmę się
kroplówkami – dodała. Usłyszała jedynie ciche westchnięcie pełne ulgi.
-
Dziękuję – dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, a następnie złapała za bandaże.
Po chwili do sali zajrzała oddziałowa. Zmierzyła zajęte opatrywaniem pacjenta
podopieczne srogim spojrzeniem, ale nic nie powiedziała. Skinęła jedynie głową
i wyszła, odnotowując coś w swoim kajecie.
-
Na Jashina – Sumiko opadła ciężko na krzesło, a Sakura zachichotała.
-
Bez paniki – odparła. – Już po wszystkim.
-
Na całe szczęście – skwitowała. – Przy tym babsztylu można nabawić się
apopleksji.
-
Popieram – Sakura skończyła regulować przepływ płynów w kroplówce i posłała
koleżance zmęczone spojrzenie. – Dobra, na dzisiaj koniec. Do zobaczenia w
poniedziałek – pożegnała się z Sumiko.
-
Dzięki – raz jeszcze usłyszała jej wdzięczny głos.
-
Nie ma sprawy – Sakura pomachała jej i wyszła na korytarz.
Wokoło były poukładane kartony z
opatrunkami i płynami odkażającymi. Zawsze, gdy przychodziła inwentaryzacja
można było wziąć do domu wszystko, co zalegało w składzikach. Sakura podeszła
do kilku pudełek i wyciągnęła naręcze bandaży, gaz, jodyny, udało jej się
załapać na plastry i leki przeciwbólowe.
-
Do zobaczenia w poniedziałek – zawołała do oddziałowej, a ta posłała jej
znaczące spojrzenie.
-
Jak przeżyjemy – odparła kobieta. Sakura odpowiedziała jej skinięciem głowy.
-
Dacie radę – weszła do szatni i wpakowała wszystko do swojej sportowej torby.
Szybko przebrała się w zwyczajne ubrania i wyszła na oddział. Pozdrowiła
wszystkie koleżanki z pracy i wybiegła na korytarz szpitala. Wolność. To jedno
słowo kołatało się w jej głowie pełnej, natłoku zdarzeń minionego tygodnia.
Nadchodzący weekend witała z ulgą i niecierpliwością.
Gdy znalazła się na parkingu, otuliła
ją ciemność. Drogę na swoje miejsce parkingowe znała na pamięć, ale to nie
zmieniało faktu, że zarząd budynku mógłby coś z tym zrobić. Na każdym kroku
mogło czaić się niebezpieczeństwo w postaci nadjeżdżającego bez świateł auta
lub zwykłego złodzieja. Ona nie dałaby sobie w kaszę dmuchać, ale inni ludzie
byli narażeni i bezbronni. Postanowiła, że w poniedziałek uda się do
konserwatora, by ten coś zaradził. Wygrzebała z torebki kluczyki i podeszła do
auta, gdy nagle jej noga poślizgnęła się na czymś mazistym. W ostatnim momencie
udało jej się odzyskać równowagę.
-
No, proszę – rzuciła. – Kolejny powód, żeby zrobić tu oświetlenie – wytarła o
beton podeszwę ze smaru i od razu skierowała się do drzwi od strony kierowcy.
Wskoczyła do środka i, nie oglądając się za siebie, rzuciła torbę na tylne
siedzenie. Jej komórka zabrzęczała, rozpaczliwie prosząc o ładowanie. Sakura
westchnęła, ignorując irytujące urządzenie. Wsadziła kluczyk do stacyjki, a po
kilku chwilach jechała w stronę domu.
Wyjechała podjazdem pod samą linię
lasu, gdzie znajdował się jej dom. Średniej wielkości chata z bali kryta była
ciemnobrązowymi dachówkami imitującymi drewno. Wokół niej panowała cisza i
niezmącony spokój, co bardzo sobie ceniła, odkąd zaczęła pracę w szpitalu jako
pielęgniarka. A to już było kilka lat temu.
Obecnie Sakura Haruno liczyła sobie
trzydzieści jeden wiosen. Tak, dokładnie wiosen, gdyż jej urodziny przypadały
na marzec, w którym zawsze wszystko powoli zaczynało budzić się do życia. Jakby
dla uczczenia nadchodzącej pory roku kobieta miała soczyście zielone oczy,
których intensywność barwy przypominały kolor pokrytej rosą trawy. Jej
delikatne rysy twarzy okalała burza różowych włosów, na cześć kwitnących na
dziko kwiatów wiśni. Sakura była drobną kobietą, posiadała jednak długie,
smukłe nogi, na których każdy mężczyzna zawieszał swój wzrok. Była szczupła, a
jej biust prezentował się w przyzwoitym rozmiarze C, co jednak przestawało mieć
znaczenie, gdy ubierała workowaty kitel, który skrzętnie skrywał w fałdach
materiału wszystkie jej atuty.
Wysiadła z samochodu i westchnęła
przeciągle. Wszędzie panowała nieprzenikniona ciemność, ale na szczęście
podjazd miała oświetlony niewielkimi lampami, które uruchamiały się samoistnie
dzięki czujce ruchu. Sakura ruszyła w stronę wejścia, ale zatrzymała się w
pewnym momencie.
-
Jeszcze opatrunki – jęknęła pod nosem i wróciła się do auta. Otworzyła tylne
drzwiczki i złapała za pasek torby. Już miała poderwać ją z siedzenia, gdy jej
wzrok przykuła dziwna, blada plama. Zaciekawiona przyjrzała się jej z bliska, a
gdy dotarło do niej, co to było – wrzasnęła. Upuściła toboły z zamiarem
ucieczki, ale jej nogi wydawały się wrosnąć w ziemię. Stała i wpatrywała się w
trupio bladą dłoń wystającą spod pledu i krzyczała wniebogłosy. Nie było
szans, że ktokolwiek ją usłyszy. Mieszkała sama, na samym skraju lasu, gdzie
jako jedyna osiedliła się na stałe. Innymi słowy – była na odludziu.
Sakura, spokój! – nakazała sobie.
Przecież codziennie widywała ludzkie ręce i nieraz gorsze widoki.
- No, tak – mruknęła jednak. – Ale nie
wykluczone, że właśnie mam w aucie trupa – dodała i wzięła głęboki wdech.
Panicznie bała się, że ręka należy do umarlaka, ale musiała coś zrobić.
Nachyliła się i złapała za róg koca. Odliczyła do pięciu i pociągnęła za
materiał. Jej oczom ukazał się mężczyzna. Miał na oko tyle lat co ona. Jego
przystojna twarz była zastygła w bólu, a kształtne usta wykrzywione w niemym
krzyku. Jego czarne włosy były posklejane od krwi i potu, a z jego boku sączyła
się nikła strużka posoki. Wyglądał na martwego, co jej nie ucieszyło. Wysunęła
w jego stronę drżącą rękę, by sprawdzić puls, gdy poczuła na swoim nadgarstku
stalowy uścisk. Przerażona spojrzała na przegub, który tkwił w imadle z palców
bruneta.
-
Czego...chcesz? – wycharczał. Sakura uspokoiła rozszalałe serce.
-
Kim jesteś i co robisz w moim wozie? – zapytała. Mężczyzna jęknął i westchnął,
aż finalnie zawył z bólu. – Potrzebujesz pomocy – zawyrokowała. – Zadzwonię po
pogotowie...
-
Żadnej karetki – warknął słabym głosem, lecz uścisk na jej nadgarstku niespodziewanie
wzmocnił się.
-
Umrzesz jak ich nie wezwę! – zawołała.
-
To... mi... pomóż – słowa ledwie wydobywały się z jego ust. Haruno widziała,
jak cierpiał. Gorączkowo zastanawiała się, co powinna zrobić. W ogóle pytała
samą siebie, skąd wzięło się niezdecydowanie? Powinna bezzwłocznie zadzwonić po
karetkę i najlepiej po policję. Nie znała go. Włamał się do jej auta i nie
wiadomo było, czy jej nie zabije. Mężczyzna patrzył na jej twarz i wiedział,
jaką dyskusję ze sobą podejmowała.
-
Błagam... – jego głos kazał spojrzeć mu w oczy. – Ufasz mi? – kobieta
początkowo chciała go wyśmiać. Przecież go nie znała. Nic o nim nie wiedziała.
Co gorsza, był ranny, prawdopodobnie po postrzale, a broń nigdy nie służy
dobru. Nie ważne – w rękach policji czy bandytów. Amunicja niesie śmierć, a
tego Sakura nienawidziła. Jednak z przerażeniem stwierdziła, że mu ufa! Nie
czuła żadnego wewnętrznego buntu na myśl, że mu wierzy. To spojrzenie, chociaż
mroczne i niebezpieczne, więziło ją w swoim magnetyzmie. Sprawiało, że pękała w
niej każda tama, każda zapora. Czuła się przy nim naga i bezbronna.
-
Jestem głupia! – zrugała się, ale momentalnie przeszła do działania. – Muszę
cię wyciągnąć – mruknęła i złapała go za ramiona. Spróbowała wydobyć go na
podjazd, ale ciało mężczyzny momentalnie wygięło się w spazmie bólu.
-
Au! – wrzasnął. – Tak nie pójdzie... – wyszeptał, tracąc siły. Haruno zatrzęsła
się od adrenaliny.
-
Jesteś na coś uczulony? – zapytała. Brunet mozolnie pokręcił głową. – Czekaj –
rzuciła i dopadła się torby ze szpitala. Szybko zaczęła przeszukiwać jej
zawartość. W końcu znalazła strzykawkę i fiolkę z epinefryną. Potrząsnęła nią,
a następnie pobrała połowę leku. Sprawdziła przepływ i bez ostrzeżenia wbiła
igłę w ramię mężczyzny. Ten w odpowiedzi jęknął, ale nie skomentował zabiegu w
żaden sposób. Po chwili na jego twarzy zagościło rozluźnienie.
-
Nie boli – wyszeptał odległym głosem.
-
Nie zasypiaj! – złapała jego rozgrzane policzki w swoje zimne dłonie. – Proszę,
nie zasypiaj... – brunet zmusił się, by spojrzeć w jej oczy. Ich zmartwiona
zieleń sprawiła, że wytrzeźwiał na moment.
-
Pomóż mi wyjść – wychrypiał. Sakura złapała go za ramiona i szybko, siłą impetu
wyciągnęła go na podjazd. Nim opadł na ziemię pochwyciła go pod ramię i
przerzuciła jego rękę przez swój bark. Nogą zamknęła drzwi auta, a wolną dłonią
zabrała torbę. W żółwim tempie dotarli do wejścia. Sakura wygrzebała z kieszeni
klucze i otworzyła zamek. Mężczyzna tracił coraz więcej sił. Wnioskowała to po
ciężarze, jakim się na niej opierał.
-
Jak masz na imię? – zapytała, próbując zająć go rozmową. Wszystko, byle nie
zasnął.
-
Po co ci to wiedzieć? – wysapał podejrzliwie. Haruno bała się go coraz
bardziej. Nie chciał pogotowia, teraz ukrywa swoje dane osobowe.
-
Nie będę się do ciebie zwracała per facet – mruknęła i doszła z nim na kanapę. –
Ja jestem Sakura – szybko skierowała się z resztą rzeczy do sypialni gościnnej.
Zaciągnęła zasłony, przy łóżku zostawiła opatrunki, a następnie weszła do
łazienki i napuściła wody do wanny. Wróciła do salonu dokładnie w momencie, gdy
brunet próbował wstać z zajmowanej kanapy. – Śpieszno ci na tamten świat? –
podbiegła do niego i wzięła go pod ramię. – Oprzyj się.
-
Jestem ciężki – warknął, ale wiedział, że bez jej pomocy nie wykona ani kroku.
-
A ja silna – odparła i pomogła mu dojść do sypialni. Od razu skierowała się z
nim do łazienki. Posadziła go na brzegu wanny i zabrała się za ściąganie jego
koszulki. Szło jej opornie, bo materiał przykleił się do rany, a tej z kolei
nie chciała naderwać. Nie miała jednak innego wyjścia. – Złap się mnie mocno –
poleciła mu. Kiedy jego dłonie dotknęły jej ramion, zadrżała. Palące palce
bruneta roznieciły w niej ogień, o którym już dawno zapomniała. Zmusiła się, by
porzucić pożogę zebraną w jej brzuchu. – Zaboli – odparła i z całej siły
rozerwała podkoszulek mężczyzny. Towarzyszył temu jego przeciągły jęk i
spojrzenie pełne chęci mordu. – Już, już – szeptała. Pozbyła się wierzchniego
okrycia i zaczęła zdejmować mu buty i spodnie.
-
Dobrze się bawisz? – warknął, gdy został w samych bokserkach.
-
Dobrze bym się bawiła, gdybyś nie wlazł do mojego auta – rzuciła, jednak jej
głos był miękki i zaniepokojony. Brunet patrzył na nią zaintrygowany. Był jej
obcy, możliwe nawet, że kogoś zabił, a ona martwiła się o niego. Mógł nawet
chcieć pozbawić ją życia. Westchnął i skrzywił się nieznacznie. Rwący ból w boku
pozwalał zachować mu jasność umysłu, jednak jego ciało wciąż było obolałe i
niezdolne do jakiegokolwiek ruchu.
-
Co teraz? – zapytał.
-
Pomogę ci wejść do wanny – tak, jak powiedziała, tak zrobiła. Weszła do środka,
uprzednio pozbywając się butów. Złapała go pod ramiona i wciągnęła go do wody.
Usiadła na brzegu wanny, a jego usadowiła między swoimi nogami w taki sposób,
by głowę mężczyzny mieć tuż przy swoim
łonie. W takiej pozycji namoczyła gąbkę i zaczęła go myć.
Powieki bruneta zaczęły niebezpiecznie
opadać. Jej dotyk przynosił mu ukojenie i spokój, którego nie mógł zaznać od
kilkunastu tygodni. Wszystkie jego mięśnie rozluźniły się, a kończyny zaczęły
przyjemnie ciążyć.
-
Sasuke – powiedział. Chwila ciszy zmotywowała go do powtórzenia swoich słów. –
Mam na imię Sasuke.
-
W takim razie Sasuke – jego imię zabrzmiało w jej ustach jak najsłodsza
tortura. Było dźwięczne i miękkie, pełne ciepła. – Teraz wyjdziemy z wanny i
pomogę ci dojść do łóżka. Wtedy pozwolę ci zasnąć.
-
To brzmi kusząco – wymamrotał. Sakura wstała jako pierwsza, a następnie
chwyciła go pod pachy i podniosła go. Sasuke był pełen podziwu dla siły, jaka
drzemała w tym wątłym ciele. Starał się trzymać w pionie, ale z każdą chwilą
było mu coraz trudniej. Kobieta złapała za ręcznik i zaczęła szybko osuszać
jego skórę. Na końcu owinęła go materiałem w pasie i bez zahamować wsunęła pod
spód dłonie, by jednym sprawnym ruchem pozbyć się jego bokserek.
-
Chodź – jej głos był opanowany, ale na policzkach kwitł dorodny rumieniec.
Sasuke taktownie tego nie skomentował. Zignorował także pełen podniecenia
dreszcz, który przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa. Objęła go swoimi drobnymi
dłońmi i poprowadziła do łóżka, na które opadł z wdzięcznością. Poczuł, jak
gorączka uderza w niego ze zdwojoną siłą. Sakura spojrzała w jego szklące się
oczy i rozpalone policzki. – Teraz możesz zasnąć – wyszeptała i pogładziła go
zimną ręką po gorącym czole.
-
Mogę spać? – zapytał chrapliwie. Jej zatroskana twarz przypominała mu twarz
anioła. Piękna, idealnie wyciosana, pełna pozytywnych uczuć.
-
Tak, Sasuke – odparła. – Śpij.
Obserwowała, jak brunet zamyka powieki
i zasypia. Widziała w jego spojrzeniu wiele nieufności i obawy przed
powierzeniem jej swojego życia, ale nie miał wyjścia. Był ranny i osłabiony, a
ona stanowiła dla niego jedyny ratunek. Przeczesała jego włosy i sprawdziła
gorączkę. Była wysoka, to nie ulegało wątpliwości. Po jego grymasie widziała,
że dawka epinefryny przestaje działać. Musiała wziąć się do pracy. Spojrzała na
ranę i z ulgą stwierdziła, że płyny wypływające z niej w tym momencie nie
sugerowały obrażeń narządowych. Mogła więc z czystym sercem odkazić
zainfekowane miejsce i po prostu je zeszyć. Zabrała się do roboty.
Po dwóch godzinach Sasuke był opatrzony
i nafaszerowany lekami, które miała dostępne w domowej apteczce. Gdy miała
wychodzić z pokoju zorientowała się, że mężczyzna leży w mokrym ręczniku.
Zagryzła niepewnie wargi, kiedy w jej głowie rodziły się wyrzuty sumienia. Nie
mogła zostawić go w takim stanie, a zdawała sobie sprawę, że na dnie jej szafy
znajdowały się poskładane męskie dresy i podkoszulki. Jak na zawołanie
przypomniała sobie swojego byłego. Wstrząsnął nią dreszcz obrzydzenia.
-
Może w końcu przyczyni się dla ludzkości – wymamrotała i pognała do swojego
pokoju, by przynieść świeże ubrania. W łazience dogrzebała się także bokserek i
nowej szczoteczki. Zadowolona weszła do gościnnej sypialni i zgasiła światło. W
ciemności widziała jedynie kontur ciała bruneta, co pozwoliło jej na pozbycie
się połowy wstydu i niepewności. Szybko odrzuciła w kąt mokry ręcznik i ubrała
go we wszystko, co znalazła. Przykryła go kołdrą i delikatnie pogłaskała po
ciepłym policzku. Jej serce zabiło boleśniej na widok grymasu bólu, który co
chwila przebiegał po zmęczonej, ale wciąż przystojnej twarzy. Przysunęła fotel
bliżej łóżka i usadowiła się w nim wygodnie. Ciężką ręką zapaliła nocną lampkę,
a następnie chwyciła koc leżący na oparciu mebla i otuliła się nim szczelnie. W
zimnej wodzie, którą przygotowała w małej miednicy namoczyła ręcznik i położyła
go na czole Sasuke. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na lekki, czujny sen. A tej
nocy śniły jej się czarne jak bezdenna otchłań oczy, które z dziką chęcią mordu
poszukiwały jej twarzy w mroku...
Jęki i westchnięcia Sasuke budziły ją w
nocy kilka razy. Zmieniała wtedy okłady na czole mężczyzny, a co jakiś czas
podawała mu słabe środki znieczulające. Martwiła się jego stanem. Chociaż
gorączka opadła, to ból wracał niespodziewanie często, a to ją mocno
niepokoiło. Była jedynie pielęgniarką, a nie wykwalifikowanym lekarzem, jednak
uczyniła wszystko, co w jej mocy, by mu pomóc. Teraz modliła się, by jej wiedza
i umiejętności okazały się wystarczające do utrzymania go przy zdrowiu i życiu,
aby nie musieli go hospitalizować.
Dopiero
teraz zdrowy rozsądek zaczął funkcjonować normalnie, a do Sakury dotarło jej
niereformowalne zachowanie. Kto przy zdrowych zmysłach postąpiłby tak, jak ona
to zrobiła w przypadku Sasuke? Mógł być niebezpieczny. Mógł chcieć ją zabić lub
okraść. Mógł ją zgwałcić. Z każdą kolejną taką myślą Haruno spodziewała się
coraz większego strachu, ale jedyny, jaki jej towarzyszył, to ten o zdrowie
bruneta. Oczywiście obawiała się go, jednak nie tak bardzo, jak powinna.
Spojrzała na jego pogrążoną we śnie twarz. Był przystojny, to nie ulegało
wątpliwości. Jednak w rysach znalazła ślady troski i zmartwienia, a pod oczami
rysowały się głębokie cienie zmęczenia. Nie wiedziała o nim nic, ale jedno było
pewne. Czegoś się obawiał i miał słuszność. Został postrzelony, a teraz
uciekał. Tylko dlaczego musiała dać się w to wplątać?
Obudził się spięty bólem, ale już nie
tak potężnym jak wczoraj. Jego powieki wciąż ciążyły, ale zmusił je, by
podniosły się i pozwoliły mu na zbadanie terenu. Wspomnienia z ostatnich godzin
napływały stopniowo, wprawiając go w coraz większe zdenerwowanie i panikę.
Podniósł się na łokciach i syknął. Rana bolała jak diabli, ale teraz
przynajmniej wiedział, że dostał odpowiednią opiekę. Musiał odejść stąd jak
najszybciej, jednak na razie chciał dojść do siebie. Przywrócić ciału część
sprawności, która była mu potrzebna do dalszych działań. Rozejrzał się
zaciekawiony po pokoju, aż jego wzrok zatrzymał się na śpiącej w fotelu
kobiecie. Jego chłodne serce zadrżało, ale szybko zamknął je w stalowej klatce
beznamiętności i obojętności. Poruszyła się niespokojnie. Pamiętał jak przez
mgłę drogę od auta, aż po to łóżko. Jej troskę, zmartwienie i opiekę. Jak go
rozebrała, umyła, potem położyła na materacu. Spojrzał na siebie i stwierdził,
że jest kompletnie ubrany. Posłał w stronę kobiety zaintrygowany wzrok, a
kąciki jego ust wygięły się nieznacznie w zawadiackim uśmiechu. Odrzucił kołdrę
w bok i powoli opuścił nogi na podłogę.
-
Leż – usłyszał jej zachrypnięty głos. Spojrzał w jej zielone oczy, które w tym
momencie wpatrywały się w niego zmęczone, ale czujne i pełne troski. Wygrzebała
się z koca i podeszła do niego. Sasuke momentalnie uzbroił się w nową dawkę
nieufności i dystansu.
-
Jak moja rana? – zapytał, ledwie hamując wrogość w swoim tonie. Nie miał
powodów, żeby zachowywać się wobec niej jak wobec tych, którzy go ścigali.
Niesłusznie, z resztą.
- Kula minęła narządy. Jest dobrze – odpowiedziała i położyła swoje dłonie na jego ramionach.
Delikatnie go popchnęła, a Sasuke posłusznie położył się na materacu, jednak
ciało miał naprężone i gotowe do ewentualnego ataku.
-
Co robisz? – zapytał podejrzliwie, kiedy Sakura sięgnęła po torbę ze szpitala.
-
Zmienię ci opatrunek – odpowiedziała i wyjęła kilka potrzebnych jej rzeczy.
Czuła na sobie baczny wzrok bruneta, co onieśmielało ją i sprawiało, że ręce
trzęsły się jej jak nastolatce w obecności jej wymarzonego chłopaka. Gdy złapała
za nożyczki poczuła żelazny uścisk na nadgarstku. Syknęła, a w jej sercu
zrodził się strach. W oczach stanęły łzy.
-
Po co ci one?! – warknął. Pochwycił jej przerażony, załzawiony wzrok. Nie
wiedzieć czemu, momentalnie złagodniał. Miała prawo się bać. Wtargnął do jej
auta, ranny i na w pół przytomny. Nieźle musiała się wystraszyć. Westchnął.
Powoli puścił jej rękę, a ona automatycznie cofnęła się za siebie. Kurczowo
trzymała nożyczki przy piersi, która unosiła się w spazmach oddechu. – Nie
zrobię ci krzywdy – powiedział spokojnie. Wyciągnął w jej stronę dłoń. –
Przecież mi ufasz... – szepnął, przypominając sobie swoje własne słowa, gdy
wyciągała go z auta. Sakura westchnęła głęboko, a panika powoli opuściła jej
płuca. Niepewnie podała mu nożyczki, ale mężczyzna złapał ją za nadgarstek i
przyciągnął do siebie. Syknął, kiedy mocniej naciągnął ranny bok, ale nie
przejął się tym. Ich wzajemna bliskość pozwalała czuć im ciepłotę własnych
ciał.
-
Nie chciałam cię skrzywdzić – wyszeptała. – Chciałam rozciąć bandaże – dodała
cicho, uparcie spuszczając wzrok. Bała się, że gdy spojrzy w bezdenną czerń
jego tęczówek, to utonie.
-
W takim razie nie zatrzymuję – wiele kosztowało go przyzwolenie na zabawę
nożyczkami w jego obecności, ale gdyby faktycznie chciała go dobić, wtedy, przy
aucie po prostu zostawiłaby go na pastwę losu. Nie zrobiła tego jednak.
-
Jak się czujesz? – zapytała drżącym głosem.
-
Boli, ale jest lepiej jak wczoraj – odpowiedział.
-
Cieszę się – szepnęła. Sasuke obserwował, jak jej sprawne dłonie rozcinają
bandaże i rozplątują jego resztki. Z zaciekawieniem przyglądał się swojej
ranie. Była zaszyta z chirurgiczną precyzją. Jarzyła się jaskrawą czerwienią,
która kontrastowała na tle fioletu i zieleni wokół niej, ale ogólnie wszystko
wyglądało bardzo dobrze.
-
Wyglądasz, jakbyś wiedziała, co robić – zagadnął. Zaobserwował, jak rozluźniła
się nieznacznie.
-
Jestem pielęgniarką w szpitalu, gdzie wszedłeś do mojego auta – odparła. Jej
chłodne, delikatne dłonie subtelnie sunęły wokół jego rany, wsmarowując maść,
która momentalnie przyniosła mu ukojenie w bólu. Musiała mieć w sobie coś
znieczulającego. Nagle zamarła. Sasuke natychmiast spiął się zaalarmowany. – Na
Jashina! To nie był smar, tylko twoja krew! – brunet obserwował, jak na jej
twarzy zakwita przerażenie. – Tam są kamery! Będą wiedzieć, że wszedłeś do
mojego auta! – zawołała. W jednej chwili wszystko puściło, a jej płuca
rozsadzała panika. Zerwała się z miejsca ogarnięta dziką chęcią ucieczki. –
Tylko ja tam parkuję! To jest moje miejsce! Jashinie! Przyjadą tu. Przyjadą po
ciebie! – krzyczała, spazmatycznie łapiąc oddech. Zapowietrzała się jeszcze
bardziej, a Sasuke obserwował ją z kamienną twarzą. Miała rację, a tym
słowotokiem odpowiadała mu na każde kolejne, nieme pytanie rodzące się w jego
myślach. Usłyszał, jak załkała. – Współudział! Beknę za współudział! – była w
obłędzie. Sasuke zmobilizował wszystkie siły i wstał z materaca. Podszedł do
niej powoli i złapał jej gorące, zarumienione policzki w swoje chłodnawe
dłonie.
-
Spójrz na mnie – polecił, ale jej spojrzenie wciąż było rozbiegane i pełne
paniki. – Sakura! – zawołał. Haruno popatrzyła w jego oczy, a ich czerń
uspokoiła jej myśli i rozszalałe serce. – Nic ci nie będzie. Ufasz mi?
Dobre pytanie – pomyślała kobieta. Widział jej
wahanie, co go zabolało. Zaskoczony własną reakcją zacisnął zęby i z
determinacją kontynuował.
-
Nie dam rady ruszyć dalej. Chciałbym, żebyś mnie tu przechowała, zanim nie
dojdę do siebie. Potem zniknę, a ty już więcej o mnie nie usłyszysz. Proszę –
kolejny raz prosił różowowłosą o ratunek. Nigdy nikogo o nic nie prosił. Nigdy
też nie dziękował. Sakura zagryzła dolną wargę, co przykuło uwagę bruneta. W
jego brzuchu zapłonęło pożądanie. Zsunął swoje dłonie z jej twarzy na kark
kobiety i bez zahamowań przyciągnął ją do siebie, gwałtownie miażdżąc jej usta
w rozpaczliwym pocałunku. Czuł, jak sztywnieje, ale to nie pomogło mu oderwać
się od niej. Zachłanny pogłębił pieszczotę wsuwając język między jej wargi.
Widziała w jego oczach cień paniki i
ogromną determinację. Bał się. Był w wielkim niebezpieczeństwie. Gdy zapytał
ją, czy mu ufa... Tak, do cholery. Ufała mu jak nikomu innemu. Po prostu całą
sobą czuła, że powinna mu pomóc. Nawet...
Na
Jashina – pomyślała, gdy dotarło do niej, że obroni go nawet za cenę
własnego życia. A przecież znała tylko jego imię! Zagryzła wargę, pełna
niepewności i sprzecznych uczuć, gdy poczuła jego usta na swoich. Były
zapalczywe i rozpaczliwe. Cała zesztywniała, gdy w jej wnętrzu rozszalał się
istny sztorm pożądania i namiętności. Brunet wtargnął językiem między jej
wargi, a Sakura przyjęła go z ochotą i ulgą. Położyła dłonie na jego brzuchu,
delikatnie sunąc nimi ku górze. Całowali się zapamiętale. Tak, jakby oboje
mieli nie dożyć kolejnego dnia. Sakura obawiała się, że to z tym jutrem może
być prawdziwe. Strach na powrót zagościł w jej ciele. Ponownie zesztywniała i
delikatnie odepchnęła od siebie Sasuke, który mierzył ją rozognionym
spojrzeniem.
-
Możesz zostać – szepnęła. W jego oczach zagościła ulga, co podziałało na Sakurę
w ocucający sposób. Zorientowała się, że jej dłonie wciąż znajdują się na
torsie Sasuke. Wykorzystała więc sytuację i popchnęła go do tyłu, podążając za
nim krok po kroku. – Pozwól, że opatrzę cię do końca – powiedziała, ale w jej
słowach czaiła się prośba, którą Sasuke odczytał i zaaprobował.
Kiedy
usiadł na łóżku, Sakura przygotowała resztę potrzebnych jej rzeczy i spojrzała
mu w oczy.
-
Czy mogę użyć nożyczek? – zapytała. Brunet był zaskoczony sposobem, w jaki się
z nim obchodziła. Skonsternowany skinął głową, a kobieta chwyciła narzędzie i
przysunęła się bliżej niego. Wyczuła jego napięcie i cicho westchnęła.
Podniosła do góry prawą dłoń, w której dzierżyła ostrza, a lewą złapała jego
rękę i zamknęła jego palce wokół nadgarstka. Zaskoczenie na jego twarzy
wywołało jej delikatny uśmiech. Teraz, ze swoistymi kajdankami na prawej ręce,
rozpoczęła przycinanie nowej gazy tak, by pasowała do jego rany. Kiedy
skończyła i odłożyła nożyczki, Sasuke rozluźnił palce, chcąc puścić jej
nadgarstek. Jednak Sakura szybko złapała za jego rękę i ponownie umiejscowiła
ją na swoim przegubie. Tym razem zrobiła to na obu dłoniach.
Sasuke
był zdziwiony kontrolą, jaką mu powierzyła. Zastanawiał się, czy aż tak było
widać jego przerażenie i niepewność, że zareagowała w taki, a nie inny sposób.
Może jednak to ona była tak wystraszona, że postanowiła przekazać mu władzę, w
obawie o własne życie? Druga opcja nie spodobała mu się za bardzo. Nie chciał,
żeby się bała. Nie czuł by się z tym dobrze.
-
Boisz się mnie? – zapytał cicho, kiedy docinała plastry, by przymocować gazę.
Na jej policzkach wykwitł rumieniec, ale nie odpowiedziała na jego pytanie.
Poczuł się dotknięty niemym przytaknięciem. Zupełnie nie pojmował swojej
reakcji. Powinna się bać.
-
Gotowe – szepnęła, odsuwając się od niego. Szybko pozbierała z łózka śmieci i
spakowała je do torby. – Prześpij się. Powinieneś dużo odpoczywać – poleciła i
skierowała się do wyjścia. Sasuke obserwował jej plecy, kiedy opuszczała pokój.
– Będę w kuchni.
Kiedy
znalazła się w bezpiecznej odległości od Sasuke, bezwiednie opuściła torbę na
podłogę i osunęła się po froncie kuchennej szafki. Po jej policzkach spłynęły
gorące łzy, ale nie odważyła się załkać. Bezgłośnie szlochała, próbując
uspokoić rozszalałe emocje i głucho dudniące serce. Wzięła głęboki oddech,
czując, jak jej mięśnie drżą w niemej panice. Zmusiła się, by wstać z podłogi i
otrzeć łzy.
-
Gotowanie – nakazała sobie. Wyjęła z szafki garnek i rozpoczęła to, co zawsze
ją uspokajało i oczyszczało jej umysł. Pichciła.
Sasuke
obudził się, a jego żołądek ścisnął się w supeł. Przypomniał sobie, że ostatni
posiłek spożywał dokładnie trzy dni temu. Jak na zawołanie do jego nozdrzy
dotarł przyjemny aromat… No, właśnie. Czego to on nie poczuł. Powoli wstał z
łóżka i sprawdził, na jak dużo może sobie pozwolić. Po chwili stwierdził, że
spokojnie dotrze do kuchni, gdzie planował dłużej odpocząć i zregenerować siły.
Oczywiście przy posiłku.
Wyjrzał
z sypialni i wytężył słuch, by bezbłędnie zlokalizować kuchnię. Chwilę później
bezszelestnie stanął w epicentrum zapachu. Sakura stała do niego tyłem. Miała
na sobie szorty i luźny podkoszulek. Włosy miała rozpuszczone, a nogi bose.
Nuciła coś pod nosem, wymachując do taktu drewnianą łyżką. Tanecznie doskoczyła
do lodówki, z której wyjęła puszkę z sosem, a Sasuke obserwował jej ruchy jak
zahipnotyzowany. Była pełna gracji i wdzięku, a jej powab praktycznie czynił z
niego uzależnionego ćpuna. Narkomana złaknionego jej osoby.
Na
ziemię sprowadził go dźwięk puszki uderzającej o podłogę. Zaraz po niej
poleciała drewniana łyżka, która całkowicie rozbudziła go z zawstydzającego
transu.
-
Ładnie pachnie – rzucił chłodnym tonem i podszedł bliżej, by podnieść z ziemi
łyżkę i puszkę. Skrzywił się z powodu bólu boku, ale nie dał po sobie poznać
słabości. Wyprostował się z obojętnym wyrazem twarzy. Uśmiechnął się drwiąco,
kiedy zauważył, że Sakura nie drgnęła ani o centymetr. Spokojnie włożył w jej
jedną rękę puszkę, a w drugą łyżkę. Dopiero wtedy kobieta oprzytomniała i
zamknęła usta, które skutecznie przyciągnęły uwagę Sasuke.
-
Usiądź do stołu – szepnęła, chrząkając, by wzmocnić słaby głos. – Za chwilę
będzie gotowe.
Sasuke
skinął głową i usiadł na wolnym krześle. Obserwował Sakurę, która momentalnie
straciła na swobodzie. Poruszała się sztywno i bardzo ostrożnie, a na dźwięk
piekarnika, który oznajmił gotowość tego, co kryło się w jego wnętrzu,
podskoczyła, kolejny raz upuszczając trzymaną w ręce łyżkę. Słyszał, jak liczy
pod nosem do pięciu i bierze głęboki wdech. Po chwili ubrała rękawice i wyjęła
na blat szarlotkę. Tak. To ciasto z jabłkami Sasuke rozpoznałby z odległości
kilometra. Szybko włożyła blachę z powrotem do piekarnika i zamknęła drzwiczki.
-
Nakryć do stołu? – zapytał brunet, chcąc rozładować nieco sytuację.
-
Tu są talerze, a tam sztućce – wskazywała po kolei różne szafki. – Tam
znajdziesz szklanki, a obok przyprawy – Sasuke stwierdził, że do twarzy jej z
władzą, którą tak chętnie mu oddała przy zakładaniu opatrunku.
Podczas
gdy on rozkładał zastawę, Sakura przygotowywała posiłek do podania. Sasuke
zdziwiła swoboda i zgranie, z jakimi oboje poruszali się w kuchni. Mijali się
instynktownie, dosłownie rozumieli się bez słów. Po kilku minutach siedzieli
przy parującym Ramen.
-
Smacznego – wyszeptała różowowłosa i zabrała się za jedzenie.
-
Smacznego – odpowiedział Sasuke i z lekką obawą spróbował zupy. Była
wyśmienita. Nawet nie zauważył, kiedy opróżnił talerz. Jego żołądek wołał o
jeszcze i nie zawiódł się. Sakura zabrała miski, a na stole postawiła garnek z
makaronem i patelnię z gulaszem. Nałożyła Sasuke kopiaty talerz, a kiedy on
zabrał się za jedzenie napełniła swoje naczynie.
-
To było niesamowite – mruknął pod nosem Sasuke, sam będąc zdziwiony swoją
reakcją.
-
Dziękuję – odparła Sakura, która lekko się rozluźniła. - Mam nadzieję, że masz
miejsce na deser – powiedziała i zebrała naczynia. Wyjęła z piekarnika
szarlotkę i ukroiła im po wielkim kawałku. Następnie z zamrażalnika wzięła
pudełko lodów waniliowych, nakładając po gałce na każdy talerzyk. Pod sam
koniec udekorowała wszystko bitą śmietaną i kilkoma listkami mięty. Tak
przygotowany deser wylądował pod nosem Sasuke.
-
Już wiem, co knułaś – rzucił brunet, kiedy z jego talerza zniknęło ciasto.
Sakura podniosła na niego czujne spojrzenie. – Chciałaś mnie spowolnić, podając
mi hurtowe ilości jedzenia – dodał, sam będąc pod wpływem szoku spowodowanego
przejawionym przez niego poczuciem humoru.
-
A udało mi się? – zapytała, uśmiechając się zadziornie.
-
O, tak – mruknął, czując ciążące powieki. – Śpiewająco.
-
W takim razie teraz pójdziesz spać – rzuciła i wstała, podchodząc do niego. Zabrała
talerz i zaniosła go do zlewu. Kiedy odwróciła się, stanęła twarzą w twarz z
Sasuke. Speszona nie była w stanie wykonać żadnego ruchu. Sasuke przyglądał się
jej przez chwilę, po czym złapał za jej podbródek i uniósł go do góry.
-
Dziękuję – wymamrotał i musnął jej wargi. Sakura najpierw zesztywniała, a
następnie odsunęła się od niego, przyozdobiona purpurowym rumieńcem.
-
Spać. Teraz – wyartykułowała komendę i odwróciła się w stronę zlewu. Sasuke
powstrzymał się od prychnięcia. – Jeśli nie jesteś pewny, co zrobię, to zabierz
wszystkie ostre narzędzia i pilnuj ich w sypialni – rzuciła. Podeszła do szafki
przy czajniku i wyjęła z niej dwa kluczyki. – Masz. Możesz się zamknąć od
wewnątrz bez obaw, że użyję któregoś, by wejść i sama nie wiem, co ci zrobić –
dodała, rumieniąc się na dwuznaczność, którą oboje wyłapali w jej wypowiedzi.
-
Jak się zamknę, to w razie wypadku nie będziesz miała jak mi pomóc – zauważył
słusznie.
-
Och – wymknęło się spomiędzy jej warg. Sasuke uśmiechnął się drwiąco.
-
A może to w ten sposób chciałaś mnie unicestwić, co? – zapytał jadowicie. Oczy
Sakury rozszerzyły się maksymalnie, a następnie zaszły łzami. Jej dolna warga
zaczęła drżeć niebezpiecznie, co Sasuke obserwował z rosnącym zdziwieniem.
-
Chcieć cię zabić?! Podczas gdy ratowałam cię wbrew własnemu rozsądkowi? Chyba
kpisz! – wrzasnęła i odsunęła się od niego na odległość metra. – Jestem na
wykończeniu nerwowym! Średnio co pięć minut patrzę przez okno i wyczekuję
policji czy kogo tam wkurzyłeś! Ledwie radzę sobie z własnymi emocjami, a ty
jeszcze poddajesz je próbie! Rób sobie co chcesz! A najlepiej mnie zabij,
zgwałć czy co tam masz w planach i idź w diabły! – zakończyła. W połowie jej
wypowiedzi po jej policzkach zaczęły spływać łzy, ale jej głos był zaskakująco
stabilny i silny. Teraz rozkleiła się totalnie i, nim Sasuke zdołał w
jakikolwiek sposób zareagować, Sakura puściła się biegiem na górne piętro.
Kiedy
brunet wdrapał się na ostatni schodek, usłyszał, jak Sakura cicho szlocha.
Myślał, że szybciej straci kontrolę. Był nawet zdziwiony jej opanowaniem i
tylko czekał, aż w końcu wybuchnie. Teraz, chociaż był na to przygotowany, czuł
się nieswojo. Podszedł do drzwi, zza których dobiegał płacz i zapukał w nie
cicho.
-
Sakura – rzucił, a ona rozpłakała się jeszcze głośniej.
-
Co chcesz mi zrobić? Zabijesz mnie czy zgwałcisz, a później zabijesz? –
zapytała, a on nie mógł się nie roześmiać. – Co cię tak bawi? – warknęła.
-
Ty – odparł, kiedy trochę się uspokoił.
-
Co jest we mnie takiego śmiesznego, co? – zapytała wyraźnie dotknięta jego
słowami.
-
Po co ci wiedzieć, co chcę z tobą zrobić? – zdziwił się. – Chcesz się
przygotować? – cisza, która mu odpowiedziała, była aż nadto wymowna. – Skoro
tak, to przed gwałtem koniecznie się wydepiluj – rzucił, opierając się o
przeciwległą ścianę. – A przed morderstwem rozściel w pokoju folię. Nie lubię
sprzątać – wysapał. Czuł, że się przeforsował. Do tego był znużony i ociężały
po jedzeniu, a to wystarczyło, by ledwie mógł się poruszać.
Drzwi
otworzyły się z impetem, a jego oczom ukazała się czerwona twarz Sakury. Jej
oczy były zaszklone i pałały gniewem, a usta miała drżące i rozchylone. Na
widok stanu, w jakim się znajdował, jej twarz uległa diametralnej zmianie.
Sasuke z fascynacją obserwował, jak staje się zawstydzona i troskliwa.
-
Coś cię boli?! – zawołała z przestrachem. Szybko do niego podeszła i wsparła go
na swoim ramieniu. Weszła z nim do pokoju, który okazał się być jej sypialnią.
Od razu posadziła go na łóżku, a następnie pomogła mu się położyć. – Sasuke,
mów do mnie!
-
Trochę się przeforsowałem – mruknął, odurzony uwagą, którą mu poświęcała.
-
Jesteś nieodpowiedzialny – warknęła i wyszła do przylegającego pokoju. Po
szumie wody Sasuke wywnioskował, że była to łazienka. Po chwili wróciła z
namoczonym ręcznikiem, który złożyła w kostkę i zaczęła wycierać mu czoło,
twarz i szyję. – Głupi, głupi Sasuke – mamrotała, skupiając się na jego osobie.
Kiedy
skończyła, odwróciła się na pięcie z zamiarem wejścia do łazienki, ale w tej
samej chwili Sasuke złapał ją za przegub i pociągnął na łóżko. Natychmiast
przewrócił nimi tak, że to on był na górze. Rękami przytrzymał dłonie Sakury na
wysokości jej głowy, a udami zablokował jej nogi, by nie mogła go kopać. Skrzywił
się pod wpływem bólu, ale po chwili ten ustał, pozwalając mu na kontynuowanie
tego, co zaczął.
Czuł
na sobie jej przerażone i uległe spojrzenie. Kąciki jego ust uniosły się ku
górze.
-
Jeśli chcesz mnie zgwałcić, to nie zdążyłam się wydepilować – rzuciła na jednym
tchu, a Sasuke zaśmiał się cicho w odpowiedzi.
-
Chciałbym, aby jednak ten stosunek odbył się za obopólną zgodą – zamruczał i
wbrew rozsądkowi, który kazał mu przestać, pocałował ją gorąco.
Sakura
dosłownie stopniała. Żarliwość pieszczoty rozlała się po jej ciele, wprawiając
je w drżenie i spazmatyczne spięcia. Oddawała pocałunek za pocałunkiem, mając
na względzie fakt, że po pierwsze był ranny, a po drugie… Chciałaby myśleć, że
się go bała, ale nie byłaby wtedy szczera. Ona pragnęła go równie mocno, jak on
jej.
-
Nie, czekaj – rzuciła na wydechu, kiedy Sasuke chciał się rozebrać. Spojrzał na
nią z niezrozumieniem. Sakura zarumieniła się, ale odważnie złapała za jego
koszulkę, którą śmiało podniosła do góry. Brunet ochoczo pozwolił się jej
rozebrać, ciesząc się z kontroli, którą przejęła. Pomógł jej pozbyć się spodni,
ale kiedy dotarli do bokserek, Sakura przerwała inicjatywę. Sasuke podniósł się
na łokciach z zawadiackim uśmiechem.
-
Skoro się tak wstydzisz, to jakim cudem udało ci się rozebrać mnie poprzednim
razem?
-
Zgasiłam światło – szepnęła, chowając ręce za siebie.
-
O nie, panno Sakuro – mruknął. – Dokończy pani to, co pani zaczęła – władczym
gestem przyciągnął ją do siebie. – I pamiętaj – szepnął, zanim jego usta opadły
na jej wargi. – Nie lubię uległych. Znacznie lepiej zdobywa się te dziksze –
dodał i pocałował ją, a Sakura skończyła z myśleniem w jednej chwili.
Rano
obudziła się, a jej ciało dosłownie topiło się w otaczającym ją cieple. Zaspana
próbowała się uwolnić, ale ono oplatało ją nieustępliwie niczym macki
ośmiornicy. Otworzyła leniwie powieki i namierzyła jego źródło. W jednej chwili
jej ciałem zawładnęło pożądanie zmieszane ze strachem.
-
Nie spinaj się tak – jego oddech owionął jej twarz. – W nocy byłaś bardziej
komunikatywna – dodał i pocałował ją za uchem, co Sakura skwitowała jęknięciem.
-
Sasuke – wyszeptała ulegle, ale stanowczo wysunęła się z jego ramion i złapała
za koc leżący na krześle obok. Owinęła się nim szczelnie i odwróciła przodem do
mężczyzny. Widok zaparł jej dech w piersiach. On był piękny. Miał idealnie
wyrzeźbione ciało, gęste włosy, płonące spojrzenie i usta stworzone do
całowania. Tak, to była prawda. Ale ona chciała poznać jego wnętrze. Historię,
która go tworzyła. Pragnęła, by te piękne usta wyznały jej słowa miłości. To
wszystko jednak nie miało prawa zaistnieć.
-
Co? – zapytał. Widziała, że wraca powoli na ziemię. Wraca do swojej spapranej
rzeczywistości, której częścią teraz była. I bała się tego.
-
Uważam, że to, co się wydarzyło… - urwała, szukając odpowiednich słów. Zagryzła
nerwowo wargi i opuściła wzrok. – Idę się umyć, a później zmienię ci opatrunek
– powiedziała odległym, zdystansowanym tonem i wyszła do łazienki, zamykając za
sobą drzwi na klucz.
Sasuke
zbeształ się w myślach za własne oczekiwania. Dał się omamić jej trosce,
umiejętnościom kulinarnym i żywiołowości w łóżku, ale teraz to koniec. Musi
zebrać się w sobie i odejść. Dla bezpieczeństwa swojego i jej. Warknął na
siebie i wyszedł z sypialni, kierując się na dół.
Weszła
pod strumień zimnej wody, żeby ocucić umysł ze słodkiego odrętwienia. Szybko
dokonała bilansu strat i zysków w przypadku, kiedy Sasuke wreszcie odejdzie i z
trwogą odkryła, że wyjdzie na minusie. Przy nim jej dom stał się domem. Był
pełny. Wciąż gryzła się z faktem, że w ogóle się nie znają. Wie, jak ma na
imię, jak wygląda nago, opatrywała go i nakarmiła, ale to tyle. Instynkt jej
podpowiadał, że Sasuke nie zbawia świata i nie ratuje kotów staruszek, które
weszły na drzewo i nie mogą zejść. Nie była facetem z sąsiedztwa. Był mroczny.
Pełen tajemnic i niedopowiedzeń.
Otrząsnęła
się z zadumy i wyszła spod prysznica. Szybko ogarnęła się do reszty i z obawą
weszła do sypialni, ale go w niej nie zastała. Zdziwiona zeszła na dół, gdzie
także go nie dostrzegła. Z dudniącym sercem przeszukała kuchnię, ale tam
również go nie odnalazła. Dopiero szum prysznica uświadomił jej, że znajduje
się w gościnnej sypialni. Przerażona ulgą, jaka pojawiła się w jej sercu
wróciła do kuchni, gdzie nastawiła wodę na kawę i zabrała się za smażenie
naleśników.
Sasuke
wszedł do kuchni, skąd rozchodził się apetyczny zapach śniadania, zmieszany z
aromatem świeżo parzonej kawy. Szybko zmazał z twarzy uśmiech i przywdział
chłodną obojętność. Postanowił nie traktować jej jak wroga, ale też się nie
spoufalać.
-
Nie ma prądu – poinformowała go różowowłosa, kiedy tylko wyczuła jego obecność
za plecami. – Ale udało mi się przygotować coś do jedzenia.
-
Mogę? – zapytał, kiedy Sakura postawiła na stole talerz z naleśnikami i dzbanek
kawy.
-
Są dla ciebie – mruknęła, trzymając w ręce parujący kubek. – Ja nie jadam
śniadań – po tych słowach skierowała się do drzwi wyjściowych. W jednej chwili
drogę zastąpił jej Sasuke.
-
Po co wychodzisz? – zapytał, nie potrafiąc ukryć wrogości i niepewności.
-
Po pocztę – wyszeptała ledwie dosłyszalnym głosem. Znów dostrzegł w jej oczach
przerażenie, którego nie chciał być powodem. Skinął głową, ale kolejny raz wiele
go kosztowało, by jej zaufać. Wiedział, że od niej zależy jego życie i nie
podobało mu się to. Ignorując panikę rosnącą w jego klatce piersiowej, udał się
do kuchni, gdzie zabrał się za jedzenie śniadania.
Po
dziesięciu minutach jej nieobecności z zaniepokojeniem zaczął przechadzać się
tam i z powrotem, unikając zbliżania się do okien.
-
Ile można odbierać pocztę?! – uniósł się na dźwięk otwieranych drzwi. Ale wtedy
ją dostrzegł. Była cała we krwi. Wzrok miała rozbiegany, a oddech
przyspieszony. W jednej chwili jego serce się zatrzymało. Ignorując rwący ból,
dobiegł do niej i złapał za ramiona. – Sakura, nic ci nie jest? Co się stało?
Chryste, komunikuj się! – wołał.
-
Żyję – mruknęła i wzięła uspokajający oddech. – To zdecydowanie nie jest mój
najlepszy weekend – powiedziała i potrząsnęła głową. – Muszę wziąć ręczniki i
wszystkie twoje zakrwawione rzeczy. Szybko – rzuciła i skierowała się do jego
tymczasowej sypialni. Sasuke podążył za nią jak wierny pies, nie rozumiejąc ani
na jotę, o co jej chodziło.
-
Co się stało? – zapytał zaniepokojony. – Skąd ta cała krew?
-
Masz cholerne szczęście – warknęła i złapała za worek z odpadami po opatrywaniu
jego ran. Spojrzała na niego z determinacja. – Właśnie ratuję twój i swój tyłek
– rzuciła i wyszła z sypialni.
-
Powiesz mi chociaż, w jaki sposób zamierzasz to zrobić? – podążył za nią.
Sakura nie skierowała się jednak w stronę głównego wyjścia. Ruszyła do kuchni,
gdzie znajdowały się drzwi na tyły domu.
-
Wyszłam po pocztę i zauważyłam ślady krwi z boku ścieżki – zaczęła, siłując się
śliskimi palcami z kluczem w zamku. Kiedy chciał jej pomóc, Sakura w odpowiedzi
warknęła. – Pamiętałam, że nie szliśmy tamtędy, więc poszłam sprawdzić, co jest
grane – kontynuowała. Kiedy udało jej się otworzyć zamek, wyszła na zewnątrz, a
Sasuke niepewnie ruszył za nią.
-
I?
-
I sam zobacz – mruknęła. Sasuke spojrzał w stronę, którą mu wskazała. Na trawie
leżał młody jeleń, prawdopodobnie zraniony przez myśliwego. Z jego boku obficie
sączyła się krew, a chrapy zwierzęcia unosiły się i opadały w spazmatycznych
oddechach. – Przy dobrej organizacji i spójnych zeznaniach uwierzą, że ślady w
szpitalu to czysty zbieg okoliczności, a reszta krwi należy do jelenia –
mruknęła, a Sasuke wyczuł w jej głosie obrzydzenie.
-
Brzydzisz się? – zapytał.
-
Tak – warknęła. – Samą sobą… - szepnęła, ale on i tak usłyszał, co powiedziała.
Patrzył, jak zabiera się do roboty. Wzięła połowę ampułki epinefryny i tę samą
strzykawkę, której użyła na nim. Przelała igłę spirytusem i podała zwierzęciu
lek. Po kilku minutach jeleń powoli odzyskał spokojny oddech. Następnie Sakura
wzięła z torby nowe bandaże i gazy, wycierając nimi lejącą się z jego boku
krew. Wszystko wrzuciła do worka z resztą odpadów, a następnie przystawiła je
do boku zwierzęcia.
-
Czemu położyłaś te rzeczy przy jego… No, wiesz przy czym – rzucił Sasuke, nie
umiejąc nazwać rzeczy po imieniu.
-
Bo jeśli przyjdą cię szukać i zaczną przeszukiwać kosz, w którym oczywiście
zostawię worek z zakrwawionymi rzeczami – zaczęła i otarła ręką czoło. – A
przez przypadek wezmą psy, to zapach moczu derenia je rozproszy – dodała.
Sasuke przyglądał się jej zaskoczony.
-
Skąd to wiesz? – zapytał.
-
Mój tata był myśliwym – rzuciła.
Och, czas przeszły – pomyślał Sasuke i nie drążył więcej
tematu myślistwa.
Brunet
bacznie śledził jej mimikę. Widział, że chciała za wszelką cenę uratować tego
jelenia. Co chwila głaskała zwierzę po chrapach, szepcząc uspokajające słowa.
Ruszyła nim jej troska. Znowu. Nie dał jednak po sobie poznać prawdziwych
uczuć.
-
A jak wyjaśnisz plamy krwi na siedzeniu auta? – kontynuował sprawdzanie jej
pomysłu. Sakura westchnęła.
-
Muszę go zaciągnąć do środka – rzuciła i ponownie pogłaskała zwierzę po pysku.
– Potem pojadę z nim do weterynarza. To jedyny sposób, żeby uwiarygodnić moją
wersję.
-
To się może udać – zauważył Sasuke. – Tutejsza policja jest nieogarnięta –
mruknął, jednak doskonale wiedział, że to nie stróżów prawa w tej chwili
powinni się obawiać. Ludzie, którzy chcieli go złapać nie nabiorą się na
rannego jelenia.
-
Może się udać z miejscową policją, ale nie z ludźmi, którzy cię szukają –
wymamrotała Sakura i obserwowała gasnące spojrzenie derenia. Sasuke zaskoczyła
jej przenikliwość i spostrzegawczość. – Nie żyje… - szepnęła, a po jej
policzkach stoczyła się pojedyncza łza, którą szybko otarła. Podniosła się z
klęczek i spojrzała na worek z odpadami, który ociekał moczem. Sasuke nawet nie
zauważył, kiedy to się stało.
-
Nie dasz rady zaciągnąć go w pojedynkę – stwierdził Sasuke.
-
Ciebie dałam rady, a jelenia nie? – zapytała, co ubodło mężczyznę do żywego.
Nic jednak nie powiedział, tylko przypatrywał się, jak Sakura wstaje i łapie
zwierzę za poroże. – Poza tym jest młody i niepełnych gabarytów.
-
I tak będzie ci ciężko – podszedł bliżej, żeby jej pomóc, ale Sakura warknęła.
-
Nie zachowuj się jak dżentelmen, ale jak człowiek, który za wszelką cenę chce
ratować swoje życie – rzuciła zasadniczym tonem i zaparła się piętami w ziemię,
ciągnąc derenia za poroże. Kiedy ciało ruszyło, Sakura krok za krokiem posuwała
się w stronę swojego auta.
-
Właź do środka – warknęła zdyszana, kiedy przyłapała go na przyglądaniu się
jej. – Nie chcę, żeby wszystko szlag trafił, bo gapisz się na mnie, stojąc na
widoku – Sasuke, choć niechętnie, skierował się w stronę tylnego wejścia. Rzucił
Sakurze ostatnie spojrzenie i zniknął w kuchni, zamykając za sobą drzwi.
Sakura
omal się nie rozpłakała. Mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa, a na palcach
pulsowały bąble, jednak nie poddała się. Otworzyła drzwiczki od strony pasażera
z tyłu auta, a następnie wtoczyła się do środka, ciągnąc truchło derenia za
sobą. Po dwudziestu minutach siłowania się ze zwierzęciem, zamknęła drzwi i
weszła do domu, by zabrać ze sobą kluczyki i dokumenty.
-
Jadę – rzuciła, krzyżując się spojrzeniem ze wzrokiem Sasuke. Widziała w jego
oczach niepewność i chłód, spowodowany obawą o swoje bezpieczeństwo. – Przecież
cię nie wydam, do jasnej cholery! – wrzasnęła wściekła, czując, jak granica jej
wytrzymałości właśnie zostaje przekroczona.
-
Uspokój się – mruknął i podszedł bliżej, ale Sakura cofnęła się o krok.
-
Postaraj się nie narobić hałasu – powiedziała, a Sasuke ledwie pohamował
śmiech. Traktowała go jak idiotę, ale gdyby tylko wiedziała, co on potrafi… -
Wrócę najszybciej, jak to będzie możliwe – i po tych słowach wyszła, zamykając
za sobą drzwi. Sasuke westchnął i wrócił do swojej tymczasowej sypialni.
Sakura
jechała, starając się skupić na drodze. Całe jej zdenerwowanie, które opuściło
ją na kilka chwil powróciło, paraliżując jej zdolność logicznego myślenia.
-
Opanuj się, idiotko – rugała się w myślach. – Dowieź zwłoki na miejsce i
rozpocznij przedstawienie.
Kilka
chwil później parkowała na parkingu pod lecznicą dla zwierząt. Zagryzła wargi i
wzięła głęboki wdech przez nos. Szybko wyskoczyła z auta i pobiegła w stronę
recepcji.
-
Niech mi ktoś pomoże! – zawołała drżącym głosem. Siedząca za kontuarem kobieta
poderwała się z miejsca i ruszyła za Sakurą, nie zadając żadnych pytań.
-
Co się stało? – zainteresowała się na, gdy różowowłosa podeszła do drzwi
pasażera swojego auta. Otworzyła je na oścież, dłonią wskazując nieżyjącego już
derenia.
-
Znalazłam go w swoim ogrodzie – zaczęła, kiedy kobieta podeszła do zwierzęcia i
zaczęła oględziny. – Był ranny, ale wciąż żywy. Jestem pielęgniarką, więc
podałam mu ampułkę epinefryny i wciągnęłam go do samochodu – mówiła dalej. Na
wzmiankę o transportowaniu jelenia, kobieta z weterynarii spojrzała na Sakurę z
niedowierzaniem. Na potwierdzenie swoich słów, różowowłosa pokazała jej
poranione i spuchnięte dłonie.
-
Jak się pani nazywa? – Sakura wyczytała z jej plakietki imię Akemi.
-
Sakura. Sakura Haruno – odparła, ledwie panując nad wahaniem w swoim głosie. Bała
się zdradzać swoje dane osobowe, ale poniekąd to właśnie było częścią jej
planu. Nie mogła zatajać niczego, jeśli nie chciała wyglądać podejrzanie. Po
raz pierwszy cieszyła się z faktu, że była zamiłowaną fanką kryminałów.
-
Jeleń zdechł – rzuciła, a w jej oczach ujrzała współczucie i pocieszenie.
Różowowłosej chciało się śmiać. Co innego, gdyby przywiozła swojego psa albo
kota, ale derenia?
-
Och, nie udało mi się? – zapytała, grając swoją rolę. Akemi pokręciła głową.
-
Proszę za mną – rzuciła, dłonią wskazując wejście do lecznicy. – Musimy spisać kilka
informacji, nim przyjmiemy truchło do utylizacji – dodała gestem wyjaśnienia.
Sakura skinęła głową i cała spięta podążyła za Akemi.
Kiedy
już podała imię i nazwisko, adres oraz przybliżony czas zdarzenia, sanitariusze
wynieśli ciało jelenia z jej auta i dali jej środki do usuwania plam po krwi i
żywicy. Sakura przypilnowała, by odebrać kwit potwierdzający jej obecność w
lecznicy i wsiadła do samochodu. Wewnątrz unosił się zapach zwierzęcia. Jego
dławiący, słodkawy aromat wywołał u niej odruch wymiotny, ale szybko go
stłumiła. Z trzaskiem zamknęła drzwiczki i odjechała w stronę domu.
Kiedy
zajechała na swój podjazd, jej oczom ukazał się czarny samochód z
przyciemnianymi szybami. Jej serce zatrzepotało niespokojnie, a panika zdławiła
jej oddech. Drżącymi dłońmi wrzuciła bieg i zaciągnęła hamulec ręczny, a
następnie zgasiła silnik. Nagle zdała sobie sprawę, że jest cała we krwi
derenia. Jęknęła pod nosem, zmuszając swoje ciało, by reagowało zgodnie z jej
poleceniami.
Wysiadła
i zatrzasnęła drzwiczki. Dokładnie w tym samym momencie z obcego samochodu
wyszło dwóch mężczyzn ubranych w garnitury.
-
Panna Sakura Haruno? – zapytał jeden z nich, mierząc ją podejrzliwym wzrokiem.
-
Tak. A panowie to? – starała się nie okazać zdenerwowania, więc usilnie
wpatrywała się w niezapowiedzianych gości.
-
Czy to jest krew? – zainteresował się drugi z nich, nie umiejąc ukryć
niedowierzania związanego z tym oczywistym faktem.
-
Kim panowie są? – ponowiła pytanie Sakura, kładąc nacisk na chęć uzyskania
odpowiedzi.
-
Tajne Służby Specjalne – odparł pierwszy. – Poszukujemy zbiega. Bardzo możliwe,
że ukrywa się w pani domu – dodał. – Jest niebezpieczny i dla własnego
bezpieczeństwa prosimy, by pani z nami współpracowała.
-
Tak, to jest krew – odparła, unikając bezpośredniej odpowiedzi na zarzuty
względem Sasuke. Nie chciała niczego zdradzić. – Krew jelenia – uściśliła.
-
Można jaśniej? – wystrzelił drugi agent.
-
Może wejdziemy do środka? – zapytała, gratulując sobie w duchu swobodnego tonu.
Gdyby nie chciała ich wpuścić, podejrzewaliby, że faktycznie coś ukrywa. Miała
jedynie nadzieję, że Sasuke zdołał się ukryć.
Obaj
skinęli głowami i podążyli jej śladem, bacznie rozglądając się w każdą stronę.
Sakura wsunęła klucz do zamka i przekręciła go, z ulgą przyjmując szczęk
zapadek. Gdy znaleźli się w środku, różowowłosa wskazała im dłonią salon, a
sama kątem oka omiotła resztę parteru, odnotowując, że Sasuke nie ma na horyzoncie,
i że wciąż nie naprawili linii wysokiego napięcia.
-
Proszę wybaczyć, że nie zaproponuję kawy, ale od dwóch godzin mam przerwę w
dostawie prądu – wyjaśniła, czując się dumna z tego, jak sprawnie wmanewrowała w
rozmowę element swojego planu.
-
Czy może nam pani wyjaśnić, skąd wzięła się krew przy pani miejscu parkingowym
w Szpitalu Miejskim? – zapytał jeden, a Sakura przełknęła ślinę. No, to się
zaczęło.
-
Na tym parkingu wiecznie jest ciemno. Faktycznie, poślizgnęłam się na czymś
śliskim, ale wytarłam podeszwę o beton i wsiadłam do auta – zaczęła. – Nie
wiedziałam, że to była krew.
-
I w domu się pani nie zorientowała? – podejrzliwość w głosie drugiego sprawiła,
że w gardle różowowłosej urosła gula.
-
Byłam po kilkunastogodzinnym dyżurze, więc niech mi pan wybaczy, jeśli po
powrocie do domu nie patrzyłam na buty, kiedy je ściągałam – żachnęła się.
Spokój, Sakura – nakazała sobie. Będąc niegrzeczną
ściągnie na siebie więcej problemów.
-
Co było później? – wrócili na tok rozpoznawczy. Różowowłosa wzięła głęboki
wdech.
-
Wróciłam do domu i rzuciłam rzeczy gdzieś w kąt – zaczęła. – Poszłam pod
prysznic, a następnie położyłam się spać. Kiedy rano wstałam, zrobiłam kawę i
naleśniki. Wtedy zabrakło prądu. Wyszłam więc po pocztę – mówiła, gdy przerwał
jej jeden z nich.
-
W sobotę po pocztę? – zdziwił się.
-
Nie lubię, kiedy reklamy zapychają mi skrzynkę – mruknęła i wzruszyła lekko
ramionami. Tą uwagą udało jej się trochę go przytemperować. – Ujrzałam krew z
boku ścieżki. Zaniepokojona poszłam jej śladami i wtedy zobaczyłam rannego
jelenia.
-
Wcześniej go pani nie widziała? – zapytał agent. Jego ton nie był jednak nachalny
i deprymujący. Po prostu upewniał się w faktach.
-
Jeśli ma pan na myśli, czy były tam wczoraj, to nie. Nie było ich – odparła
spokojnie Sakura. Kiedy agenci skinęli, kontynuowała. – Podałam mu epinefrynę i
odczekałam, aż się uspokoi. Wtedy zaciągnęłam go za poroże do auta i udałam się
do lecznicy. Niestety, nie udało mi się go uratować i zdechł w drodze – dodała,
czując autentyczny smutek na tę myśl. Pod powiekami zapiekły ją łzy, ale nie
dała im płynąć. Musiała poczekać, aż będzie sama i bezpieczna. Wtedy… Tak,
wtedy. Ta myśl pozwoliła jej się uspokoić.
- Jest
pani wątłej budowy – zaczął jeden z nich, lustrując ją z góry na dół. W Sakurze
zagotowała się krew. – Jak… - chciał coś powiedzieć, ale różowowłosa uniosła
się, przerywając mu w pół pytania.
-
Jestem pielęgniarką. Zdarza się, że nastawiam złamania, noszę kartony z
zaopatrzeniem i pcham kilkunastokilowe łóżka. Niech panie nie zadaje głupich
pytań – żachnęła się. – Poza tym byłam pod wpływem adrenaliny. Nie na co dzień
widuje się krew w ogrodzie – dodała już spokojniej. Mężczyźni skinęli głowami,
nie komentując jej słów w żaden sposób, co zaniepokoiło Sakurę. Nie wiedziała,
czy łyknęli jej wyjaśnienia.
-
Co zrobiła pani ze zużytym sprzętem? – zapytał jeden z nich.
-
Jest w ogrodzie – mruknęła.
-
Możemy obejrzeć pani samochód i obejście?
-
Oczywiście – odparła i poprowadziła ich do kuchni, skąd wyszli na tyły domu. Na
trawie wciąż lśniła krew derenia, a wokół porozrzucane były gazy i bandaże. –
Tutaj jest strzykawka i ampułka po lekach. Proszę wybaczyć smród – zaczęła,
pociągając nosem. – Po epinefrynie nie czuł, co robi i po prostu moczył się co
kilka chwil – dodała.
-
Cuchnie – mruknął jeden agent, a jego partner skinął głową.
-
Teraz samochód – Sakura posłusznie poprowadziła ich w stronę swojego auta,
uważając, by nie wdepnąć w ciemnie, maziste plamy.
-
W lecznicy dostałam środki do czyszczenia ciężkich zabrudzeń – rzuciła, gdy
otworzyła drzwiczki. Pierwsze, co rzucało się w oczy to krew na tapicerce i
butelka chemii gospodarczej.
Agenci
dokładnie obeszli jej samochód, uważnie przyglądając się wszystkiemu dookoła.
-
Nie zadzwoniła pani, by ktoś przyjechał po zwierzę? – zdziwił się jeden z nich.
-
Komórka mi padła – na potwierdzenie słów pokazała wyłączone urządzenie. – A
telefon domowy bez prądu raczej nie zadziała – dodała pouczającym tonem.
Mężczyźni nie skomentowali jej słów, ale na ich policzkach wykwitły delikatne
rumieńce.
-
W takim razie dziękujemy pani za poświęcony czas – rzucił jeden agent na
pożegnanie.
-
Gdyby zauważyła pani coś niepokojącego – dodał drugi i podał jej wizytówkę. –
Proszę do nas zadzwonić.
-
Mogę chociaż wiedzieć, kogo poszukujecie? – zapytała, odbierając kartonik z
ręki agenta.
-
Sasuke Uchiha – powiedział poważnie. – Poszukiwany za zdradę stanu i zabójstwo
– dodał i skinął jej na pożegnanie.
-
Dziękuję – rzuciła słabym głosem, siląc się na spokój. – W razie pytań…
-
Będziemy się kontaktować – dokończył za nią i po tych słowach wsiedli do swojego auta,
odjeżdżając w stronę miasta.
Na
słaniających się nogach wróciła do domu i zamknęła za sobą drzwi. Zjechała po
nich na ziemię i wzięła drżący wdech.
Zdrada
stanu. Zabójstwo… Zabójstwo… Słowa agentów odbijały się echem w jej głowie,
siejąc w niej spustoszenie i panikę.
-
Poradziłaś sobie z nimi podręcznikowo – w głosie Sasuke usłyszała nutę podziwu.
Wstała z podłogi, ale gdy chciał jej dotknąć, cofnęła się gwałtownie, uderzając
plecami w drewniane skrzydło. Sasuke spojrzał na nią niepewnie, badając jej
dalszą reakcję.
-
Za co cię ścigają? – zapytała cicho, podświadomie szukając drogi ucieczki.
Twarz Sasuke ściągnęła się w konsternacji i zimnej kalkulacji.
-
Co ci powiedzieli? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
-
Zdrada stanu i zabójstwo – szepnęła, zaczynając się trząść ze strachu. Zaklął
pod nosem. Jeśli jeszcze łudził się, że to wszystko było snem, jednym wielkim
nieporozumieniem, to właśnie teraz się obudził i doznał olśnienia. Postąpił
krok w jej stronę, odnotowując panikę w jej spojrzeniu. Położył dłoń na jej
policzku, a Sakura zacisnęła powieki i wstrzymała oddech.
-
Sakura – wymruczał, gładząc skórę jej twarzy. Nie chciał, żeby się go bała. Był
niewinny. Musiał jedynie zdobyć na to dowody.
-
Zrobiłeś to, o co cię oskarżają? – zapytała, a on westchnął.
-
Nie, nie zrobiłem tego – odparł, ciesząc się, że podjęła próbę komunikacji
werbalnej.
-
Skąd mam wiedzieć, czy mówisz prawdę? – to go ubodło. Już przestał dziwić się
swoim reakcjom. Przez te kilkanaście godzin spędzonych z Sakurą, zaskoczyło go
więcej rzeczy niż przez całe jego dotychczasowe życie.
-
Musisz mi zaufać – odparł i bez ostrzeżenia wpił się w jej wargi.
Sakura
obudziła się, kiedy zegarki wskazywały późne popołudnie. Leniwie przeciągnęła
się, by rozciągnąć przyjemnie obolałe mięśnie. Musiała przyznać, że Sasuke w
łóżku był jak nieokiełznany płomień. Obróciła się w stronę drugiej połówki
materaca, ale nie zastała go tam. Szybko narzuciła na siebie podkoszulkę i
majtki, a następnie wyskoczyła spod kołdry i ruszyła w stronę jego tymczasowej
sypialni. Ze zdziwieniem odkryła, że tam też go nie ma. Dławiąc rosnące uczucie
paniki, weszła do kuchni, ale nikogo tam nie zastała. Wytężyła słuch, chcąc
wyłapać jakikolwiek dźwięk, ale na próżno. Nie było go. Jęknęła, ledwie hamując
szloch.
Podniosła
wzrok i ujrzała małą karteczkę przyczepioną magnesem do drzwi lodówki. Podeszła
do niej i złapała zwitek, szybko go otwierając. Przebiegła wzrokiem po dwóch
wyrazach, nabrzmiałych emocjami i przesiąkniętych obietnicą. Uśmiechnęła się
przez łzy.
Ufasz
mi?
Skinęła
bezwiednie głową, a po jej policzkach potoczyły się słone łzy.
-
Tak, Sasuke – szepnęła w przestrzeń. – Ufam ci…
*
* *
Wyszła
ze szpitala, uprzednio pożegnawszy się ze wszystkimi obecnymi na oddziale.
Zeszła do podziemi parkingu i odszukała swój samochód. Przygaszoną zielenią
spojrzenia rozejrzała się po oświetlonej przestrzeni, podświadomie szukając
śladów krwi przy swoim aucie. Wiele się zmieniło od tamtego pamiętnego dnia.
Konserwator
wymienił żarówki, beton został oczyszczony, a pasy oddzielające miejsca
parkingowe odmalowane. Wybiegając myślami, Sakura przypomniała sobie ten dzień,
w którym Sasuke zniknął. Ulotnił się równie szybko, jak się pojawił, siejąc
zamęt w jej życiu. Jego odejściu towarzyszyło morze łez idące w parze z uśmiechem
oraz zapach chloru, który unosił się podczas czyszczenia zabrudzonej tapicerki
swojego wozu. Pokręciła głową i otworzyła drzwiczki. Ignorując chęć spojrzenia
na tylne siedzenie, wrzuciła za siebie torbę i zatrzasnęła skrzydło. Odpaliła
silnik i ruszyła do wjazdu.
W
drodze kalkulowała czas, który minął od ostatniej nocy, a raczej przedpołudnia
spędzonego z Sasuke. Dokładnie jedenaście miesięcy, dwa tygodnie i trzy dni.
Nie, żeby wpadała w obsesję, ale po prostu nie umiała wyrzucić tej daty ze
swoich wspomnień. Pojawienie się Uchihy w jej życiu było dosłownie jak rażenie
piorunem. Czuła go każdą komórką swojego ciała. Włoski na jej skórze jeżyły się
na samo wspomnienie jego dotyku, a w
podbrzuszu kumulowało się znajome, bolesne napięcie, któremu zaradzić
mógł jedynie Sasuke. Westchnęła, bębniąc palcami o kierownicę. Koniec z
myśleniem.
Weszła
do domu i zapaliła światło. Dzień chylił się ku końcowi, otulając okolicę
pierzyną cieni. Szybko zamknęła za sobą drzwi i przekręciła klucz. Rzuciła
wszystko w kąt pokoju i weszła do kuchni, rozświetlając ją ciepłą żółcią
kinkietów. Podniosła wzrok i ujrzała małą, białą karteczkę przyczepioną znajomym
magnesem do drzwi lodówki. Jej oddech przyspieszył, a kolana zmiękły. Szybko
zamrugała powiekami, chcąc odgonić złudzenie, jednak gdy ponownie spojrzała na
lodówkę, mała karteczka wciąż zajmowała swoje miejsce. Chwiejnym krokiem
podeszła do niej i delikatnie zdjęła magnes. Złapała malutki zwitek i drżącymi
dłońmi rozwinęła złożony papier. Zachłysnęła się tym, co przeczytała.
Ufam
Ci…
Poczuła
na karku czyjś oddech. Odrętwiała nie była w stanie wykonać żadnego ruchu.
Osobnik za nią również nie poruszył się ani o milimetr. Sakura niepewnie
obróciła się za siebie, a jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości.
-
A więc ufasz mi? – szepnęła płochliwie.
-
Ufam – tak proste słowo. Tak niewiele. Sakura wyciągnęła przed siebie dłoń i
opuszkami palców przesunęła po policzku Sasuke. Mężczyzna zamknął powieki, a
jego usta rozciągnęły się w leniwym uśmiechu.
-
Jesteś bezpieczny? – zapytała. Skinął głową, otwierając oczy, w których Sakura
dojrzała pewność siebie i żarliwość. – Och, Sasuke… - westchnęła i zarzuciła ręce
na jego szyję, czując, jak oplata ją swoimi ramionami i zamyka ją w żelaznym
splocie.
-
Czy jest tu dla mnie miejsce? – zapytał i odsunął ją od siebie, kładąc dłoń w
miejscu jej serca. Na policzkach Sakury wykwitł dorodny rumieniec, ale nie
spłoszyła się. Złapała rękę Sasuke i zacisnęła na niej palce.
-
Jest całe twoje – powiedziała na wydechu i z ulgą przyjęła ochocze usta Sasuke.
-
Moje – usłyszała. Uśmiechnęła się i poddała się chwili rozpoczynającej nowy
rozdział w jej życiu.
_____________________________________________________________________________________________________
Jak widzicie ze spisu po prawej zniknęła Gasnąca nadzieja [1]. Bez obaw. Wróci, jak będzie w całości i gotowa, a to już niedługo. Do niedzieli powinnam ją skończyć. Ufasz mi [1] to przerywnik, który długi, długi czas nie dawał mi spokoju. Wiem, wiem... Nie niesie ze sobą żadnej prawdy życiowej, ale czy każda historia musi w nią obrastać? Czasami po prostu dobrze jest coś przeczytać, po czym głowa nie pęka jak na kolosalnym kacu. Uciec od rzeczywistości i móc nacieszyć się lekkością i łatwizną, którą Wam oferuję tym OS. Dziękuję, że jesteście i czytacie.
Z pozdrowieniami ze słonecznej Grecji,
.romantyczka
I słusznie. Ot lekkie opowiadanko na dobranoc.
OdpowiedzUsuń...A zatem dobranoc.
UsuńTego mi było trzeba! Świetne, świetne, świetne... Dziękuję, za to opowiadanie.
OdpowiedzUsuńLekkie, przyjemne, wręcz dla mnie rewelacyjne!
To prawda nie każde musi nieść jakąś mądrość życiową, czasami przyjemnie jest przeczytać coś w takim stylu dla odprężenia i nabrania dobrego humoru :)
pozdrawiam!
Wiesz, droga Annkorn.
UsuńCzasami budzisz się z ideą, która nie daje Ci spokoju. Zabijasz ją w głowie na milion sposobów, stając się seryjnym mordercą wszech czasów, ale ona i tak niestrudzenie wraca i Cię nawiedza. Męczy w snach i koszmarach, łazi za Tobą jak cień. Nagina się do rzeczywistości zaginając rzeczywistość. Wgryza się w świadomość i zajmuje każdą część Twoich skojarzeń.
No. Tak mogłabym napisać proces tworzenia 'Ufasz mi?'. To mi się po prostu przyśniło, a ja pamiętam większość swoich snów. Także... Podziękowania należą się mojej Wyobraźni, która najwyraźniej stanowi osobny organizm, którego jestem żywicielem :)
Pozdrowienia,
.romantyczka ;)
Dobrze, więc zacznę od przeprosin.
OdpowiedzUsuńMiałam sprawdzić w piątek i sprawdziłam, ale nie ten, w który obiecałam. Przepraszam, ale teraz mam tyle na głowie... nie dość, że od cholery nauki, to jeszcze dopadły mnie problemy zupełnie innej natury i nic mi się nie chce. Przepraszam.
Co do samego opowiadania, urzekła mnie jego równoczesna prostota i zawiłość. Mamy tutaj prostą, miłosną historię pt. "miłość od pierwszego wejrzenia",a z drugiej, Sasuke uwikłany jest w jakieś dziwne sprawy, które nie do końca wyjaśniasz i dobrze. W ten sposób czytelnik ma prawo do zabawy w zgadywanki, które czasem są mu potrzebne, by się rozwijał ;)
Mądrość życiowa... czy ja wiem, czy jej nie ma? Na pewno nie ma takiej typowej miłości, ale wydaje mi się, że występuje tu w trochę innej postaci. Przesłaniem tekstu jest tak zwane "chwytaj szczęście". Szczęście pojawia się pod różnymi postaciami i w tym sęk, by wiedzieć, jak je rozpoznać.
Drugie, to ewidentna rada, by trwać przy tych, którzy są dla nas ważni, nawet, jeśli robią coś nie do końca przez nas rozumianego. Nie chodzi tu o bezgraniczne, głupie zaufanie. O coś pomiędzy właśnie tym typem zaufania, a chłodną kalkulacją, czy zaufanie takiej osobie się opłaca.
(możliwe, że się zamotałam, miałam dziś kiepski dzień, więc wybacz raz jeszcze)
Bardzo mi się podobało. Nawet nie waż się rzucać pisania. Nie pozwalam! :p Jesteś zbyt cennym nabytkiem blogosfery, by odchodzić. Potrzebujemy Cię.
Buziaki :*
Gosiak
Nie miałam przesłania dla tej partówki, ale jednak odnalazłaś je. A to wszystko zależy od momentu w życiu, w którym się znajdujesz. Cieszę się, że jednak się tu pojawiłaś.
OdpowiedzUsuńNie wiem, co mam więcej napisać. Nie czuję tego rytmu, to nie ma już dla mnie znaczenia. Myślę, że pora na zmiany.
Pozdrawiam,
.romantyczka
Idealna lektura po przeczytaniu gasnącej nadziei, taka lekka, szybko sie ją czyta :)
OdpowiedzUsuń